Po raz wtóry od momentu założenia bloga gościłem na degustacji zorganizowanej przez 6 Win. Tym razem prezentowane były cztery wina z należącej do grupy Matarromera winnicy Valdelosfrailes (Dolina Zakonników).
Grupo Matarromera to jeden z największych i najbardziej utytułowanych producentów wina (i nie tylko – produkują też kosmetyki z winogron i napój winopodobny o zerowej zawartości alkoholu – to nie wino, wszak wykastrowanego konia nie nazwiecie ogierem) w Hiszpanii. Powstała w roku 1988 firma doczekała się do tej pory gazyliona nagród, a jej wino popija sobie na dworze Filip VI Burbon (pewnie obok tego wciąga jakiegoś Knob Creeka sądząc po nazwisku rodowym). Wciągają je też pasażerowie British i Iberia Airlines. Zaś pierwotna bodega grupy o nazwie Matarromera została w tym roku przez Wine and Spirits Magazine włączona do grona 100 najlepszych winnic na świecie. Całkiem niezłe sukcesy, jak na nieco ponad 25 lat istnienia.
Bodega Valdelosfrailes została powołana do życia 15 lat temu, czyli w roku 1999. Leży ona w stosunkowo młodej apelacji D.O. Cigales, położonej w sercu wspólnoty autonomicznej Castilla y Leon, na północ od Ruedy i na zachód od Ribera del Duero.Winnica jest w posiadaniu 78 hektarów upraw, gdzie powstają wina białe, różowe i czerwone. My mieliśmy przyjemność poznać cztery etykiety – jedną różową i trzy czerwone. Muszę przyznać, że wszystkie zaprezentowane na spotkaniu wina przypadły mi do gustu. Czuć w nich było dbałość o jakość i zdolną rękę winemakera. Zdecydowanie nie są to wina przypadkowe.
Pierwsze podano Rosado. Jest to wino o tyle dziwne, że w przypadku wszystkich różowych wskazane jest picie rocznika bieżącego, ewentualnie kolejnego po wypuszczeniu – jednym słowem – jak najszybciej. To zaś wino było z roku 2010.˛Zdecydowanie wyróżnia się intensywnym, różowym kolorem. Bardziej przypomina bardolińskie chiaretto, niż typowe, łososiowe rose. Ewidentnie widać tu wpływ szczepu – czyli pełnego barwników Tempranillo (100%). W pierwszym kontakcie z nosem poczułem truskawkowy kompot, ale taki, jak przed laty moja mama robiła z własnych owoców – przepiękny aromat lata. Później w tle pojawiła się malina i ogólnie landrynkowa nuta. Nos zachęcił do spróbowania. W ustach zaskoczenie – struktura bardziej przypominała nowoświatowe, beczkowane Chardonnay, niż różową zwiewność (znowu taniny z owocu i dodatkowo mocny alkohol – aż 13,5%). Wino bardzo krągłe, jedwabiste, przyjemnie rozlewało się na języku. Wytrawność wyraźna i zrównoważona kwasowość, które dają poczucie cytrusowej świeżości. Bardzo fajne, nietypowe rose. Polecam. 37 zł. W drugim rzucie trafiło do naszych kieliszków Val De Los Frailes Tempranillo. Jest to wino Joven, czyli zupełnie bez beczki. Ale tu znowu niespodzianka – podano nam rocznik 2010, czyli jak na trunek niestarzony w beczce to dość odważny wybór. Czuć, że był on już na krańcu swojej drogi, sądzę, że za rok byłby już zdecydowanie gorszy. W kieliszku jego barwa nadal była inetnsywnie bordowa, aczkolwiek ceglane krawędzie zdradzały oznaki utlenienia i nadchodzący schyłek. W nosie czuć było mocne, niemal beczkowe aromaty. Zdecydowanie czuć było ciemne owoce, jeżyny, wiśnie i do tego lekkkie nuty skórzane i dobry tytoń. Usta potwierdziły zapowiedź. Wszystko było zrównoważone, dobra wytrawnośc łączyła się ze zrównoważonymi taninami. Bardzo dobre wino. W ocenie mojej i moich sąsiadów przy stoliku było to wino o bardzo dobrej relacji doznań do ceny. To właśnie zabrałem z degustacji ze sobą do domu, bo zdecydowanie dawało w swojej cenie najwięcej. Absolutnie polecam zrobić to, co ja. Zwłaszcza, że cena zupełnie niezła – 36 złotych. Trzecim winem było Val De Los Frailes Crianza, czyli spełniające co najmniej wymagania crianzy w Hiszpanii. Napój spędził 12 miesięcy w dębinie, potem jeszcze dodatkowe 10 w butelce, zanim został wypuszczony na rynek. My degustowaliśmy rocznik 2006, czyli już ośmioletnie wino. Temu zdecydowanie pozostało parę lat do śmierci, choć w oku widać było już wiek. Wiśniowy kolor złamany został ceglastymi tonami. Aromaty niosły ze sobą śliwkowe powidła połączone z czarnymi jagodami. To wszystko otulała lekko truskawka podbita zapachem tytoniu i kawy. Płyn, który z kieliszka wylał się na język był ciężką, mocną cieczą, z dość wyczuwalnym, ale mimo wszystko nie dominującym alkoholem. Zdecydowanie wraz ze współtowarzyszami degustacji stwierdziliśmy, że wino owszem dobre, ale chętnie wciągnelibyśmy dwie flaszki poprzedniego, niż tę. I broń Boże, nie mówi to źle o tej butelce, ale jest to hołd oddany Tempranillo Joven. Cena 77 PLN. Ostanie podane do degustacji wino to Val De Los Frailes Prestigio. Zanim opuściło piwnice winiarni, spędziło 14 miesięcy w beczce i 18 w butelce. To 100% Tempranillo jest naprawdę dobrym winem. Od początku do końca wszystko się w nim zgadza. I waniliowe aromaty i gałka muszkatołowa, biały pieprz i śliwka. Wszystko w doskonałej harmonii. W ustach czuć jedwabistą krągłość – jak stalowa pięść w welwetowej rękawiczce (tak sobie zapisałem na notce z degustacji). Czuć moc, ale nie przychodzi ona tak lekko i gładko, jest jak miękkie lądowanie orbitalnego wahadłowca – czuć potęgę, ale ma ono niezwykłą grację. To bardzo dobre wino, ktore naprawdę robi wrażenie, niestety, zaporowa cena nie pozwala się nim cieszyć za często – 128 polskich złotych to jednak sporo.
Czas zatem na podsumowanie. Degustacja znowu byla udana. Wina naprawdę dawały radę, ale po niej nadeszła smutna refleksja (a raczej po sprawdzeniu sklepu internetowego producenta). Otóż chwalone przeze mnie Tempranillo Joven kosztuje tam 4,10 euro, Crianza 10,50 euro zaś Prestigio 15.60 euro. I nie jest to zarzut do importera, ale do polskiego prawodawstwa, które poprzez akcyzę zabija dostępność dobrego wina w naszym kraju. Gdybyśmy mieli to w cenach nie dwa razy ale półtora razy większych, Polska byłaby dużo piękniejszym miejscem.