Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że Sauvignon Blanc to mój ulubiony biały szczep. Lubię jego ostrość, cytrusowość, zdolność do osiągania wysokich poziomów kwasowości. Lubię też nuty trawiaste, ziołowe i zapach świeżych, poźnowiosennych listków porzeczki, które czasami osiągają intensywność kociego moczu (i wbrew pozorom to całkiem normalne). Gdy okazało się, że dwaj najwięksi gracze na polskim rynku winnym, Lidl i Biedronka, mają w tym samym czasie w swojej ofercie Sauvignon Blanc z Nowej Zelandii, postanowiłem oba wina porównać.
Sauvignon Blanc to szczep wywodzący się z Bordeaux.który można powiedzieć, że podbił świat. Jest to druga po Chardonnay pod względem popularności biała odmiana. Jest to szczep bardzo plenny (10 ton z hektara w Nowej Zelandii to raczej dolna granica). W Europie rośnie chyba w każdym winiarskim kraju. Oprócz Bordeaux spotkacie je między innymi w Dolinie Loary, w Górnej Adydze, w Badenii-Wittenberdze, w Tejo, Reuedzie i w wielu innych miejscach starego kontynentu. Nowy Świat również pokochał to grono, więc uprawy można spotkać w Chile, USA, Argentynie, RPA, Australii i Nowej Zelandii. Szczególnie cenione są wina z tego ostatniego kraju i bez kozery można powiedzieć, że w nim dzisiejszy bohater odnalazł drugi dom.
Sauvignon do Nowej Zelandii przybył na początku lat 70′ ubiegłego wieku, a pierwszy rocznik wina dostępnego w komercyjnych ilościach został wypuszczony w roku 1979. Od tego czasu jego popularność rosła, i dziś w kraju kiwi produkuje się 310 tys. ton winogron, co stanowi 72% całej winnej produkcji. Nowozelandzki Sauvignon Blanc jest też głównym towarem eksportowym tamtejszego winiarstwa, bo stanowi aż 86% wywożonego stamtąd wina, czyli około 130 milionów litrów w 2014. Krótko mówiąc Nowa Zelandia Sauvignonem stoi (wszystkie dane pochodzą stąd).
Ponieważ Nowa Zelandia leży piekielnie daleko i nie jest to kraj trzeciego świata, gdzie bardziej opłaca się zbierać ręcznie, niż kupować kombajny do winogron, wino z tego kraju jest drogie. Dodając więc te dwa czynniki – drogi transport i droga produkcja, dojdziemy do wniosku, że nie uświadczy się przyzwoitych butelek w cenie do trzech dych. W sklepach specjalistycznych trzeba zapłacić za podstawowe etykiety od ok. 40 plnów, więc niemało. Tak więc pojawienie się dwóch butelek w dyskontach po 24,99 sprawiło, że nowozelandzkie Sauvignon stało się bardziej dostępne – ale czy jest to tak dobre wino? Postanowiłem sprawdzić te dwie butelki i bezpośrednio porównać, która z nich to lepsza inwestycja.
Cimarosa Sauvignon Blanc 2013 to wino znajdujące się w ofercie Lidla, który pod wspólną nazwą promuje odświeżoną linię win z różnych zakątków świata. Wcześniej Cimarosa to było wino za 12 zł i generalnie sprawdzało się co najwyżej jako składnik potraw i sosów. W świeżej gamie znajdziemy Malbeka, Chardonnay, Syrah, Carmenere, Pinot Noir i kupaż Chardonnay z Viognierem z Chile (o nim wkrótce) oraz Sauvignon Blanc z Nowej Zelandii. Zobaczymy, jak przyjmie się ta propozycja, ale widać, że Lidl zaczął celować w nieco bardziej świadomego odbiorcę. Niewątpliwą zaletą tego wina jest fakt, że zostało ono zabutelkowane w miejscu produkcji, to jest w Yealands Estate, dużego, producenta (1500 ha winnic, szósty producent wina w NZ w 2012), który ma bodaj najnowocześniejszą winiarnię w całej Nowej Zelandii. Importerem win Yealandsa w Polsce jest Wines United, a kupić je można w sklepie zakreconewina.pl. Onegdaj miałem przyjemność kosztować Baby Doll, czyli podstawową linię, i muszę przyznać, że wino zrobiło na mnie naprawdę spore wrażenie. Widać, że mimo dużej skali udaje się producentowi zachować bardzo wysoką jakość.
Pochodzenie sugeruje, że możemy spodziewać się czegoś przyzwoitego w butelce z Lidla. A jak jest w rzeczywistości? Wino ma lekki słomkowy kolor, z delikatnymi zielonkawymi refleksami. W nosie czuć bardziej nuty trawiasto-ziołowe, bo znajdziemy tam i pokrzywę, liście porzeczki i skoszoną trawę, dopiero w tle gdzieś objawia się cytryna i tropikalne owoce. Jest intensywnie i aromatycznie. W ustach powtórzenie ziołowych odczuć, z tym, że połączone są one z grejpfrutową kwasowością i goryczą. Kwasowość jest umiarkowanie wysoka, ale pozostawia po sobie średnio przyjemne wspomnienie kwasku cytrynowego. Podsumowując, tu mamy wino z nutami ściętej trawy, z zauważalną strukturą i dość umiarkowanym owocem. Nie jest złe i w mojej skali otrzymuje ocenę 7,5/10.
Jak na tym tle przedstawia się Greyrock z Biedronki? Po pierwsze nie jest to wino brandowane na potrzeby sieci, a regularny produkt winiarni Greyrock. Niestety, informacje o producencie są znikome, natomiast taka ciekawostka: chyba nie za bardzo pomyśleli o konstrukcji strony i bardzo łatwo znaleźć na niej materiały, które nie powinny być powszechnie dostępne – np. prezentacja dla pracowników winiarni 🙂 (swoją drogą już im to zgłosiłem). Jedno, do czego doszedłem, to powiązanie z Sileni Estates, który jest dużym producentem i wspomina o nim Hugh Johnson w swoim kieszonkowym przewodniku. W każdym razie to, że jest to produkt dostępny pod tą samą nazwą w NZ, pozwala mieć nadzieję, że będzie to co najmniej przyzwoite wino.
I tak jest w rzeczywistości. Wino jest o ton jaśniejsze od tego z Lidla – leciutka słomka i takie same świeże refleksy. Aromaty są zdecydowanie bardziej owocowe niż ziołowe. Mamy więc limonkę, agrest i dopiero po tym są porzeczkowe liście. Nos nie jest tak intensywny jak Cimarosa, ale jest przyjemniejszy, bardziej elegancki i przede wszystkim subtelniejszy. W ustach więcej limonki i cytryny – kwasowość jest na zdecydowanie wyższym poziomie, niż w przypadku Cimarosy. To wino jest lżejsze, bardziej rześkie i odświeżające, naprawdę bardzo przyjemne. Ogólnie rzecz biorąc wino jest świeższe, bardziej soczyste i czystsze i w moim przekonaniu to lepszy wybór. Brawo Biedronka, może pora powtórzyć ten zabieg przy następnych zakupach. Wino zasłużyło na solidne 8,5/10, bo naprawdę jest smaczne. Do ryb zamiast cytryny, albo jako aperitif – na pobudzenie ślinianek jak znalazł.
Jak widać rywalizację wygrało wino z owada. Jest lżejsze, łagodniejsze i bardziej przystępne. Prawdę mówiąc to naprawdę dobry kawałek Sauvignon Blanc w kontekście ceny. Weźcie sobie ze dwie butelki. Jedną wypijcie teraz, a drugą otwórzcie sobie na przykład późnym majem do ryby z grilla – na pewno się dobrze dogadają. A Cimarosa? W sumie mogę stwierdzić, że spełnia swoją obietnicę – czegoś takiego się można spodziewać po winie w tej cenie. Po prostu ma pecha, że trafiła na mocnego przeciwnika w postaci bardzo dobrego Greyrocka. Do tego wino jest o rok starsze, przez co mogło już z niego nieco owocu ulecieć. No cóż – z tych dwóch Greyrock to lepszy wybór. Bierzcie, póki jest.
Cimarosa została nadesłana przez Lidl Polska, natomiast Greyrock to mój własny zakup.
Cimarosa Estate Selection Sauvignon Blanc 2013
Cena: 24,99 PLN
Kupione w: Lidl (udostępnione przez dystrybutora)
Ocena: 7,5/10
Greyrock Sauvignon Blanc Hawke’s Bay 2014
Cena: 24,99 PLN
Kupione w: Biedronka
Ocena: 8,5/10
Nie przeczytałem artykułu, ale z premedytacją. Chciałbym tylko podzielić się pewną refleksją… Zdarza mi się kupować wina w dyskontach, ale przychylam się do opinii kilku winnych ekspertów, że rozmiar poświęcanej im uwagi w blogach winiarskich przybiera rozmiary absurdu. Takimże to absurdem wydaje mi się stawianie tytułowego pytania-tezy o wielkim wydarzeniu: analizie różnic wina szczepowego z Lidla i Biedronki…Na litość boską, zachowajmy proporcje. Czy w Polsce już nie ma innych (a zwłaszcza bardziej wartych uwagi) win? W prawie każdym blogu tylko Lidl, Biedronka, Biedronka, Lidl. Jak tak dalej pójdzie to wina będę musiał kupować tylko na wyjazdach zagranicznych, bo u nas importerzy zostaną zbiorową zarżnięci.
Tytuł miał z założenia wzbudzić zaciekawienie, co chyba się udało. Przez pół roku napisałem kilka tekstów o winach z dyskontów i będę co jakiś czas o nich pisał z kilku powodów. Po pierwsze, jak pokazują statystyki, nie tylko moje, informacje o winach z Biedronki i Lidla cieszą się dużo większą popularnością, niż inne wpisy ergo czytelnicy chcą takich informacji. Po drugie, dyskonty to najpowszechniej dostępne źródło win, więc warto wskazać, czego można się napić bez przykrości i oszczędzić paru osobom nieudanych eksperymentów. Po trzecie, importerzy raczej się nie zwiną, bo są celują w zupełnie inny segment rynku, niż dyskonty. Po czwarte, czasami mam wrażenie, że krytyka win dyskontowych jest na wyrost, bo można w nich znaleźć wina za 15 o jakości całkiem przyzwoitej, i mam wrażenie, że niektóre z nich w sklepie specjalistycznym znalazłyby miejsce na półce, ale byłyby dwa razy droższe. Po piąte, sieci współpracują z mediami, organizują degustacje, przesyłają próbki, dlatego też blogerzy i nie tylko temat ich win poruszają. Po szóste – zachęcam do poczytania mojego bloga, z pewnością znajdziesz tam sporo tekstów o winach od importerów. I na koniec dodam, że też zależy mi na losie importerów i dlatego np. w tekście o dyskontach podałem link do sklepu importującego Yealandsa. Mam nadzieję, że nadal będziesz śledził mojego bloga, mimo że od czasu do czasu będę tu pisał o Lidlu i Biedronce.
Greyrock 2014 na 8.5??? Szkoda w takim razie, że nie pił Pan rocznika 2013 bo 2014 się nawet nie umywa do 2013. A tak całkiem serio to te oceny są mocno zawyżone.
Moje oceny uwzględniają cenę wina, bo czego innego oczekujemy od flaszki za 25, czego innego od tej za 70 i czego innego od Barolo. A więc uważam, że 8,5/10 w kontekście ceny, dobrze oddaje wartość butelki. A Greyrocka 2013 niestety nie piłem.
Czy nie lepiej w takim razie wprowadzić oceny ceny do jakości? Czyli dzielić liczbę punktów (niezależną od ceny) przez cenę? Dzięki czemu można łatwo porównywać wina ze sobą: 8,5 wina za 100 zł i 8,5 wina za 30 zł będzie oznaczało, że oba reprezentują taką samą jakość, jednak stosunek ceny do jakości będzie wskazywał, że to drugie zdecydowanie bardziej opłaca się kupić.
To bardzo śliski temat jest, bo jednak znam ceny win. W ogóle od jakiegoś czasu zastanawiam się nad zmianą ocen. Nie wiem, czy nie pójdę w kierunku skali Wine Enthusiast, z 80 jako dolną granicą, albo nie zaadaptuję sobie linii Jancis Robinson. Obie jakoś najbardziej mnie przrkonują. Muszę pomyśleć. Raczej nie liczę na to, że przejdę do historii, więc na skalę Zdegustowanego nie licz 😉