Trochę się zapuściłem z pisaniem, ale po pierwsze – byłem przed urlopem, a każdy wie, jak się wtedy zagęszcza czas. Po drugie – przygotowywałem się do ProWeinu i też czynnik czasowy miał tu duże znaczenie. Nie znaczy to jednak, że nic się nie działo na winnej niwie. Wręcz przeciwnie – można powiedzieć, że nigdy jeszcze nie byłem tak zarobiony. Dlatego dłużej nie zwlekając zapraszam Was na moją relację z wizyty Carolin Spanier-Gillot, Winiarki Roku 2015 magazynu Falstaff, która miała miejsce w restauracji Jung & Lecker.
Carolin Spanier-Gillot to bardzo utalentowana winemakerka, która wspólnie z mężem, również zdolnym, prowadzi dwie winnice: Kühling-Gillot oraz Battenfeld-Spanier. Podział ten wynika ze zbyt zróżnicowanych terroirs w obu posiadłościach, a więc celem jest utrzymanie jednolitego charakteru win z poszczególnych „brandów”.
W trakcie spotkania Carolin opowiedziała w skrócie swoją historię – o tym, że po ukończeniu studiów enologicznych w Geisenheim ojciec powierzył jej tworzenie wina w winnicy, o tym, że w swoim prywatno-winiarskim życiu woli zajmować się kwestiami marketingu i organizacją pracy, zaś jej mąż przejmuje kontrolę nad procesem winifikacji. Opowiedziała anegdotę o tym, jak to pewnego roku 4-hektarowa parcela była zagrożona przymrozkiem, który puściłby z lodem 300 tys. euro i aby nie dopuścić do tego, wynajęła śmigłowiec, który przez całą noc latał kilkanaście metrów nad krzewami, aby przyspieszyć cyrkulację powietrza i ogrzać uprawy. Powiedziała też coś, co mi do gustu nie przypadło, czyli że jej mąż zaprasza innych winiarzy do swojej posiadłości i wspólnie dywagują nad tym, jak dane wino z określonego rocznika powinno być zrobione, aby oddać charakter terroir. Jak dla mnie jest to rozmycie wizji winemakera i zabieg świadczący w mojej opinii o niepewności i jakimś tam braku konceptu albo dużych wątpliwościach co do własnych umiejętności. Ale ja tak mam, że preferuję rządy silnej ręki, ludzi z wyobraźnią i gotowych ponieść odpowiedzialność za swoje czyny. W ogóle – monarchio wróć!
W czasie prezentacji, która odbyła się małej salce w restauracji Jung & Lecker, zdegustowaliśmy 4 wina białe i 3 czerwone, z czego jedno musujące!
Na pierwszy ogień poszło wino, które jest najważniejsze dla winnicy, czyli Qvinterra 2013 Riesling Trocken. Wino, jak wskazuje nazwa, pochodzi z krzewów uprawianych na pięciu parcelach. Muszę przyznać, że było to wejście smoka – w nosie ładna brzoskwinia, odrobina mirabelek, wyczuwalne nuty mineralne i cytrynowe. W ustach cytrynowa kwasowość wsparta całkiem solidną dawką kredowej mineralności. Finisz cytrynowy-mineralny i całkiem długi. Bardzo solidne wino, w pełni zasługujące na ocenę 8,5/10. Cena – 59 PLN.
Drugie degustowane wino to mniej poważne, lżejsze w charakterze, aczkolwiek bujniejsze w aromatach Giro Blanc. Jest to całkiem udane cuvée Rieslinga, Scheurebe i Rivanera (czyli Muller-Thurgaua pod reńskim pseudonimem). W całkiem intensywnym nosie wyczuć można nuty cytrusowe i białe kwiaty. Jest letnio i przyjemnie. W ustach na pierwszym planie wysoka, rieslingowa kwasowość, która orzeźwia. Oczyma wyobraźni widzę ludzi na tarasach pijących je w akompaniamencie zachodzącego słońca i na przykład lekko pikantnych krewetek. Może być też podane jako aperitif – ślinianki pracują po nim jak szalone. Zasłużyło na moje 8/10 w cenie 49 PLN.
Chwilę później Carolin podała Qvinterra 2014 Riesling, czyli wino w stylu feinherb, z wyraźnie wyczuwalnym cukrem resztkowym. Wino młode, z intensywnymi brzoskwiniowo-mirabelkowymi nutami, lekkimi aromatami suszonych ziół oraz oczywiście mineralnością. W ustach brzoskwiniowa słodycz przyjemnie skontrowana została cytrynową kwasowością. Jak dla mnie bomba. Wino megapijalne, takie, które przypadnie do gustu każdemu. No i pozostawia po sobie długi, przyjemny finisz. 8,5/10 za 59 złociszy.
Po tych lekkich zawodnikach przyszła pora na konkret. Riesling Ölberg 2013 – wino ze starej winnicy, która została odkupiona przez rodzinę Spanier-Gillot, cechującej się minimalnymi wręcz zbiorami z hektara. Wiadomo zaś, że mało gron oznacza dużą koncentrację i lepszą jakość wina. Jak było w tym przypadku? Rzeczywiście nazwa Góra Oliwna zobowiązuje – wino jest gęste, z nutami naftowymi, brzoskwinią w oddali, lekkim miodem i kandyzowaną skórką cytryny. W tle też lekkie nuty ziołowe. Usta zaś zalewa skoncentrowany, gęsty płyn o solidniej zaznaczonej kwasowości połączonej z mineralnością. Wino gęste, tłuste i smaczne, ale nie jestem pewien, czy warte aż 219 złotych. Mam wrażenie, że jeszcze mogłoby nieco w butelce poczekać. Mimo wszystko dostaje ode mnie 8,5/10.
Teraz przechodzimy do win czerwonych, które reprezentowane były przez trzy etykiety.
Giro Rot 2011 – kupaż Cabernet Sauvignon, Merlot i Shiraz. Szczerze mówiąc nie zachwyciła mnie ta flaszka. W nosie truskawki, porzeczki, trochę jeżyn i jakby stajenkowe aromaty. W ustach dobra kwasowość, ale raczej to wszystko. Jest trochę owocu, jest trochę tanin, ale mam wrażenie, że kwasowość jednak jest zbyt dominująca i wino jest jakby puste. Ja wiem, że to wino północne, ale za 64 PLN spodziewałbym się większej ilości wrażeń. 7/10.
Później zaliczyliśmy Spätburgundera 2010, który jest o dwie klasy poważniejszy od poprzednika. W nosie typowe dla czarnego Pinota z beczki nuty truskawek i wiśni posypanych pieprzem i korzennymi przyprawami. W ustach czuć wyraźnie czerwone owoce posypane lekką wanilią, dość długo finiszuje solidną dozą pieprzności z beczki. Taniny są ładnie zintegrowane i miękkie, ale w mojej ocenie dębina zbyt mocno zdominowała wino. Mogłoby być nieco lżejsze. Sądzę, że do co lepszych mięs zagrałoby zupełnie nienajgorzej. 8/10 w cenie 76 PLN.
Na koniec zaś niezłe cudo – coś co piłem po raz pierwszy w życiu – czerwone wino produkowane metodą szampańską 2009 Noir de Noir. Wino oparte jest o Cabernet Sauvignon i jest zdecydowanie dosładzane. Jak powiedziała Carolin, jest to związane z faktem, że wytrawny Cabernet miałby za dużo tanin, zadaniem więc sporego cukru resztkowego jest skontrowanie garbnika. Czy się udało? Tak. Choć wino nie jest czymś wielkim – raczej ciekawostką. W nosie wiśnie i przyprawy, w ustach średniej wielkości bąbelki i wyczuwalny cukier resztkowy. Jest lekkie, radosne i pijalne, ale mam wątpliwości, czy warte jest swoich 129 PLN. W tej poetyce to jednak wolę proste Lambrusco czy musującą Bonardę z Emilii-Romagnii. Jeśli chcecie zaryzykować, to skosztujecie wina na 8/10 punktów w mojej zdegustowanej skali.
Degustacja w Jung & Lecker pokazała, że Niemcy Rieslingiem stoją i w zasadzie mogliby na nim poprzestać. Wszystkie wina były bardzo przyzwoite, ale Rieslingi wyróżniały się zdecydowanie na tle pozostałych. Czyste, solidne, mineralne i z tym typowym chłodem północnych win. Polecam.
Wina degustowałem na zaproszenie Jung & Lecker, importera Kühling-Gillot w Polsce.