Lidl wychodzi naprzeciw oczekiwaniom Polaków, związanych z rozpoczęciem jakże wyczekiwanego sezonu grillowego. W nowej ofercie dyskont skupia się na Francji a wina znajdą szereg zastosowań do grillowo-tarasowych spotkań. Co zatem warto wybrać okiem Zdegustowanego? Czytajcie.
Francuskie wina w Lidlu to częsty widok. Można nawet powiedzieć, że niemiecki dyskont wyspecjalizował się w butelkach z kraju bagietki. Na przestrzeni kolejnych „kolekcji” pojawiały się już uznane Sauternes i znakomite Bordeaux Grand Crus. Tym razem zakres cenowy butelek jest dużo bardziej przystępny i zawiera się w przedziale od 17,99 do 49,99. Wszystkie 25 etykiet ma pojawić się w sklepach 11 maja. Z tego, co powiedzieli przedstawiciele Lidla, poza kilkoma butelkami (słodyczą) wszystkie będą w równym stopniu dostępne we wszystkich 600 sklepach.
Kontekst nowej oferty jest nad wyraz oczywisty – wiosna, tarasy i grill. I większość etykiet nada się do takich celów, niekoniecznie poważnych i zobowiązujących, nada. Przed Wami prezentacja win wszystkich win, które degustowaliśmy w restauracji Dwie Trzecie.
Oczywiście stawkę otwierają wina białe, a z tych w pierwszej kolejności Muscadedt Sèvre et Maine sur Lie Château de la Thébaudiére od dużego producenta Josepha Verdier. Wino o powściągliwych aromatach, w których dominuje cytryna i mokry kamień, wspomożone z lekka wanilią, będącą efektem dojrzewania na osadzie. W ustach dość tłuste, lekko waniliowe i o umiarkowanej jak na Muscadet kwasowości. Nie porywa, ale też wstydu nie ma. 7,5/10 za 19,99. Do krewetek z grilla (ale z minimalną dozą przypraw) albo ostryg (ale kto przy grillu podaje ostrygi 😉 ).
Dalej mój biały faworyt w całej białej kolekcji. Chateau Tertre de Launay Entre-Deux-Mers 2014. Świeżutkie, aromatyczne i delikatne Sauvignon Blanc. Dominują w nim aromaty lekkie, trawiasto-porzeczkowe. Do tego oczywiście nie do końca dojrzały agrest. W ustach zwiewność, smukłość i fajna kwasowość. Całość wspomaana jest odrobiną cukru resztkowego – pewnie z 5-6 gramów, więc cytrynowa ostrość nie jest tu zastraszająca, choć dominuje. Bardzo lekkie, przyjemne i niesamowicie pijalne SB (przypomina mi nieco w charakterze Baby Doll z Zakręconych Win). Dla mnie 8,5/10, szczególnie, że kosztuje dwie dychy bez grosza.
Kolejny był alzacki Riesling. Co prawda nos zapowiadał, że będziemy mieli do czynienia co najmniej z jakimś feinherbem (na etykiecie Vignes Veilles, więc może to stąd), bo czuć zdecydowanie suszone morele i miód oraz oczywiście kredową mineralność, ale usta zaskakują. Oczywiście ostrą kwasowością, bo wino w ustach to przeciwieństwo aromatów. Jest ostre, cytrynowe i odświeżające. Czuć też troszkę kredy, a w finiszu gorycz skórki cytryny. Nie jest to wielki Riesling, ale jego ostrość doskonale się przyda przy lekkich rybach z grilla, albo w ramach aperitifu. 8/10 za 19,99. Les Queyrats Graves 2014 to beczkowane Sauvignon Blanc to Semillon z Sauvignon Blanc. Oczywiście tak przygotowane wino poza aromatami typowymi dla SB, czyli trawą, pokrzywą i agrestem ma też w sobie nutki maślano-waniliowe. Język zaś atakuje mocna, oleista struktura, trochę z nutą masła i żelatyny. W grillowych okolicznościach nada się z pewnością do tłustych ryb albo kurczaka w aromatycznych przyprawach. Dobre 8,5/10 za 22,99 zł.
Na wyróżnienie zasługuje też lekko beczkowane Chardonnay z Langwedocji, czyli Limoux Oc Cellus. Wino maślane, waniliowe z kandyzowanymi owocami w tle. Na czwartym planie trochę draski z zapałek połączonej z koglem-moglem. Usta to konkretna, oleista treść, łącząca w sobie waniliową pikantność z owocem i roztopionym masełkiem. W finiszu dominuje grejpfrutowa goryczka. 8/10 za 21,99 PLNów. W mojej ocenie wart – chociażby ze względów edukacyjnych.
O kolejnych trzech winach możecie zapomnieć. Alzackie Muscat, Pinot Gris i Gewürztraminer to wina na jedno kopyto. Bardzo aromatyczne, bardzo ekstraktywne ale też niezbyt wyróżniające się. Wszystkie mają nuty kwiatowe, gęste, a Muscat pachnie niemal jak Traminer. We wszystkich brakuje kwasowości i wyrazistości. Jest to pewnie ukłon w kierunku osób, które nie mają dużych wymagań odnośnie wina, zwłaszcza, że jest w nich sporo cukru resztkowego. Na tle tej trójcy wyróżnia się Traminer, który jest poprawny, różany i tłustawy, ale ja traminerów nie lubię. Ceny odpowiednio 19,99 zł, 24,99 zł, 24,99 zł.
Dalej pora na róże. Teraz Lidl wprowadził dwa i oba odbiegają od standardów wyznaczonych przez kalifornijskie rosé.
Pierwsze z dwóch to Port de Bordeaux Bordeaux Clairette 2014. Ciemnoróżowe, intensywne wino. W aromatach jabłuszko i czerwona porzeczka, bo w kupażu dominuje Cabernet Sauvignon. W ustach troszkę w stylu Sauvignon Blanc – to bardzo zabawne, że krótka maceracja odsłoniła oblicze białego rodzica Cabernet Sauvignon. Wino ciekawe, ale bez rewelacji. Całe 7,5/10 za 17,99 PLNów. Ciekawostka z dość odpustową etykietą.
Drugi róż zrobił na mnie dużo lepsze wrażenie, szczególnie, że to mało w Polsce popularna, ale bardzo ceniona apelacja – Tavel, czyli Dolina Rodanu. Wieść niesie, że stamtąd pochodzi najlepsze różowe wino Francji i coś w tym jest. Bo Domaine Saint Ferroél to nie jest owocowe, półwytrawne winko o aromacie truskawek. Tu znajdziecie pieprzność, szorstkość i kawałek fajnej struktury. Wino w nosie jest malinowe i pieprzne, w ustach zaś macie chropowatość i zupełnie niezłe taniny. Kto myśli, że róż to dla pań (z dodatkiem kostki lodu), ten się zdziwi pijąc to wino. Z pewnością nada się grillowanej karkówki, padła też idea perliczki smażonej na grillowej patelni. Tego spróbujcie koniecznie, żeby przełamać swoje uprzedzenia na temat rosé. Bardzo duża atrakcja, choć nie dla wszystkich. 8/10 za 24,99 złotych. Za takie cudo – warto.
Stawkę czerwonych otworzyło Ventoux Veilles Vignes 2012. Jak na Dolinę Rodanu przystało, wino jest intensywne, wygrzane, pełne pieprzu, powideł z ciemnych owoców a na drugim planie dobrą robotę robi nuta czekoladowa. Mimo to ciała nie ma zbyt wiele, troszkę mogłoby być mocniejsze, ale nie ma co się łudzić, że w tej cenie da się coś sensownego zdziałać w tym aspekcie. W ustach czuć sporo tanin, ale nie są wysuszające, sporo pieprzności i niestety trochę za mało owocu. Ale do mocnych grillowanych mięs nada się znakomicie – zamiast pieprzu. 8/10 za 17,99 PLN. Dalej już dominowały wina z Bordeaux – regionu o magicznej nazwie, zwiększającej sprzedaż w dyskontach i nie tylko.
Na pierwszy ogień spośród 7 butelek czerwieni znad Żyrondy poszło lekkie Chateau Roc de Levraut 2013. W nosie czuć porzeczkę, wiśnie i trochę alkoholu (co jest troszkę dziwne, bo nie ma go aż tak dużo). W smaku owocowe, z mocną wiśniową kwasowością. Może nieco zbyt wodniste, ale sumie smaczne. Do karkówki się nada. 7,5/10 za 18,99 zł.
Intensywniejsze i bardziej owocowe doznania zapewni Wam Château Haut Claribés 2012. Wino jest przyjemnie śliwkowo-wiśniowe, uderza żywą kwasowością i lekką słodyczą z koncentracji. Jak na tę cenę to doprawdy zacny bordoszczak. Lekki, soczysty z odpowiednią dozą beczkowych nut i całkiem okrąglutkich tanin. Naprawdę smaczne i warte uwagi. 8/10 za dwadzieścia polskich nowych bez jednego, nowiutkiego grosza.
Kolejne wino. Château Marjosse 2011 chciałbym zadedykować polskim politykom, gdyż ma dwie fazy – przedwyborcze obietnice, czyli aromaty, i ich realizację, czyli odczucie w ustach. Wino pachnie bardzo zachęcająco, jeżyną wymieszaną z czarną porzeczką. Do tego poważne tony beczkowe, waniliowe i nieco czekoladowe. Rozczarowanie przychodzi jednak wraz z wypiciem – płaskie, bez żadnych oznak żywego owocu i nieco przeciążone taninami. Wino wyprodukowane przez członka winiarskiego klanu Lurton, Pierra. Nie warto, szczególnie, że na tle tej oferty jego cena jest dosyć wysoka. 7/10 za 31,99 zł.
Na szczęście z odsieczą przyszło Château La Venelle Fronsac z wybitnego rocznika 2010. To ciekawe, jak dobry rok może wpłynąć nawet na podstawowe wina. Nos dokładnie zapowiada to, co spotka usta, czyli żywe, czerwone owoce zanurzone w ciemnej czekoladzie i pieprzu. W ustach oczywiście czuć jeszcze solidne krągłe taniny, ale też pieprz i długi, przyjemy finisz. W mojej ocenie zasługuje na dobrą notę 8,5/10 za 19,99 PLN.
Dalej czeka Château Taffard de Blaignan Médoc 2011 – dużo poważniejszy okaz, pełen aromatów żwiru i mięsa pieczonego ze śliwką. Na języku wino jest gęste, dobrze skoncentrowane i po prostu smaczne. Kawał niezłego winiacza, do zastosowań dużo poważniejszych. Wołowina to minimum dla tej butelki, ale ja z miłą chęcią podałbym je do roladek wołowych z boczkiem i ogórkiem. I w zawiesistym sosie. Całkiem spora klasa. W sam raz na 8,5/10 za 29,99 złotych.
Château Laforét Pimouguet 2009 to wino już na skraju i chyba to ostatni rok, w którym warto je wypić. Świadczy o tym mocno brązująca barwa. Poza tym nos oparty jest na alkoholu, który wynosi aż 14%. Do tego lekkie nuty czekolady i porzeczki. W ustach kwasowość z wiśni połączona z beczkowymi klimatami spod znaku czekolady i lekkich tanin oraz palącego alkoholu. Niestety, jest też coś łodygowego w tym wszystkim i ciężko odnaleźć mi dużą przyjemność w tym winie. Na szczęście finisz nie trwa zbyt długo. Jak dla mnie 7/10 i warto się zastanowić, czy opłaca się wydać na nie 20 złotych bez grosza.
Na pocieszenie zostało nam Château Bonnin Pichon Lussac-Saint-Émilion 2008. Czuć w nim dużo więcej koncentracji. Wino jest likierowe, obfite, pachnie przypalonymi czarnymi owocami, do których ktoś wrzucił troszeczkę truskawek i rozsmarował to na świeżo podgrzanym toście. W ustach bardziej czekoladowe, niż owocowe, więcej tam nut kawy i wanilii. Taniny są doskonale wypolerowane a wino po prostu smaczne. Choć jest to zawodnik wagi ciężkiej. Dla amatorów tego stylu będzie bardzo ok. 8,5/10 za w sumie niewygórowane 34,99 PLN. To wino zdecydowanie polecam.Na deser Lidl serwuje cztery słodkie wina, z tym, że jedno na degustację nie dotarło, a szkoda, bo to ciekawa butelka musiaka robionego metodą ancestralle, czyli bąbelki biorą się z fermentacji wina a nie dodatkowej porcji soku z winogron. Wino lekkie (5,5%) i pewnie przyjemne jak Moscato d’Asti.
Pierwsze było Château Tertre de Gravelines Cotes de Bordeaux z 2012 i nie zrobiło wrażenia. Pachnie może i przyjemnie miodem i suszonymi morelami, ale dalej nie dzieje się nic. W ustach niemęcząca słodycz w stylu mirabelkowo-gruszkowego dżemu z hipermarketu i to chyba tyle. Mam jednak dziwne wrażenie, że będzie to hit sprzedaży. 7/10 w cenie 17,99 zł.
Dalej było ciekawe, białe wzmacniane wino Trésor du Roussillon Muscat de Rivesaltes 2012. Wino o aromacie gumy Turbo, czyli tak naprawdę moreli, kandyzowanej skórki cytryny i lekkiego miodu. W ustach zaś niestety bez rewelacji. Mało kwasowości, ale przynajmniej miło się pije. W finiszu wychodzi alkohol (15,5%) w postaci likierowej nuty (może trochę jak advocaat). Przed wypiciem schłodźcie do jakichś 5-6 stopni. 7,5/10 w cenie 19,99 PLN.
Na koniec zaś perła francuskiego słodkiego winiarstwa, czyli Sauternes Madame de Rayne 2006 z posiadłości sąsiadującej z osławionym Chateau d’Yquem. W nosie czuć kandyzowane owoce, miód, kandyzowaną skórkę pomarańczy i lekką piwniczkę. W ustach zaś rozpływa się ciepła słodycz, której niestety z lekka brakuje kwasowej kontry. Nie jest to złe słodkie wino, ale mam wrażenie, ze przy tych 120 gramach cukru odrobina więcej kwasowości zdziałała by cuda. Nie jest to złe wino, ale mnie do końca nie przekonało – a jak lubię słodkie. 7,5/10 za najwyższą w ofercie cenę 49,99 zł. Zjedzcie do niego jakiś śmierdzący ser – na pewno się ze sobą dogadają.
Jak widać francuskie wina w Lidlu mają się całkiem dobrze. Nowa oferta może nie jest zachwycająca, ale jest bardzo równa i przyzwoita. Trzeba też pamiętać, jaki jest jej kontekst – mamy wiosnę, grille dymią, tarasy są sprzątnięte i zachęcają wygrzewania się na słońcu. Od 11 maja macie więc całkiem dobry wybór wszechstronnych butelek.
Chateau les Queyrats to 80% semillon. Sauvignon tylko 20%, więc ta oleistość całkiem naturalna.
pozdrawiam
O, wielkie dzięki. Sądziłem, że mogło tam dojść do jakiejś fermentacji w dębinie, ale Semillon wszystko tłumaczy.
Widzę, że trzeba będzie wybrać się do Lidla i uzupełnić zapasy. Niestety ostatnio natłok obowiązków sprawił, że nawet nie było czasu zrobić porządnych zakupów, ale na szczęście ten weekend mam wolny;)