Od zlotu winnej blogosfery przygotowanego przez Winicjatywę (chwała im za to) minęły dwa tygodnie. Do mojego dzisiejszego wpisu wielu już podsumowało spotkanie, zdążyło wywołać „burzę” i znaleźć receptę na dobrostan zjawiska zwanego winna blogosfera. Teraz pora na mnie, bo mimo, że zazwyczaj gębę mam dość ostrą i poglądy też i lubię je wyraźnie głosić szybko, co zazwyczaj kończy się dla mnie źle, to tu pozwoliłem sobie kilka chwil odczekać. I dziś, z odpowiedniego, rodańskiego dystansu, postanowiłem też zająć stanowisko.
Zacznijmy od tego, że krajowe blogi o winie to nisza. Bardzo malutka, tak samo, jak rynek wina w Polsce. Mikrus. I to pokazał zlot blogosfery i liczba aktywnych blogerów (czyli takich, co to puścili tekst choć raz w ciągu roku – swoją drogą, bardzo tolerancyjne kryterium), przedstawiona przez Wojciecha Bońkowskiego przy prezentacji power rankingu. I po tym podsumowaniu można rzec, że poza Robertem Szulcem, czyli Winiaczem, nie ma żadnego liczącego się tak zwanego influencera z blogerskiej braci w winnym światku. A Robert jest wpływowy nie dzięki swojemu blogowi a temu, że pisze dla gazety codziennej o największym nakładzie na rynku. Jednym słowem, na razie (oby ten stan minął jak najszybciej) blogerzy za wielkiego wpływu na masy nie mają.
Później uczeni Państwo z PANu pod przewodnictwem Pani Profesor Joanny Rączaszek-Leonardi powiedzieli coś, czego mogliśmy się spodziewać, że dziennikarze winni używają dużo bardziej precyzyjnego słownictwa do opisu wina, niż blogerzy – mnie to nie dziwi. Mam dziwne wrażenie, że moja chłostająca Catherine Deneuve była tą kropeczką daleko poza tarczą precyzyjnych i zwięzłych sformułowań. Pociesza jedakowoż power ranking słów używanych do opisywania wina, który udowadnia, że degustujemy raczej fajne butelki, bo najczęstsze słowa w opisach to: „SMAK” i „DOBRY”. Później było ciekawiej, czyli o tym, czy lepiej degustować w parach czy solo. Wbrew badaniu ja stoję przy stanowisku, że solo. Nie ma co rozmywać odpowiedzialności na dwoje 😉
Była też arcyciekawa degustacja starych win. Nie będę tu opisywał kolejnych butelek – ważne jest, że w ciągu tych dwóch godzin dowiedziałem się więcej o możliwościach starzenia się wina, niż przez całe dotychczasowe życie. Dziękuję bardzo Panu Sławomirowi Chrzczonowiczowi i Wojciechowi Bońkowskiemu za tę lekcję. Tego potrzebujemy, żeby być lepszymi blogerami – dobrej edukacji. No i miałem przyjemność skosztować butelki starszej od moich rodziców. Swoją drogą genialnej jak diabli i bez cienia zmęczenia. Mounie Rivesaltes Nectar Du Prieure Cuvée de L Homme de Tautavel urwało mi co nieco.
No i najważniejsza rzecz, która wzbudziła niezłe zamieszanie, zupełnie nie wiem dlaczego, czyli degustacja w ciemno. Gdy wyszedłem z niej i poznałem degustowane wina, nie mogłem powstrzymać się od śmiechu przez dobre dwie minuty. Pomyliłem australijskie Sauvignon Blanc z Viognierem z Langwedocji, biedronkowe Marques de Borba (które piłem po raz pierwszy tego dnia) wziąłem za Malbeca z Argentyny. Ogólnie – jaja. Tym bardziej mnie zaskoczyło, że wygrałem tę zabawę i pojadę do Langwedocji na zaproszenie Faktorii Win (dziękuję bardzo). Ale to ten punkt był najbardziej chyba kontrowersyjny. Jakież to oburzenie, jakie emocje wzbudził. I te komentarze, że nic nie umiemy, itepe, itede. A ja powiem tak – nie bez powodu Ewa Wieleżyńska opuściła tę część a któryś z dziennikarzy Winicjatywy zdobył 21 punktów na 63 możliwe. Według mnie to ruletka. Jak na mój gust część win z dyskontów i marketów za 30-50 śmiało może konkurować z tymi ze sklepów specjalistycznych. Dość powiedzieć, że najbardziej zapamiętałem Chateau de Pouzols z Faktorii Win. Nadal uważam, że to bardzo dobre wino. Co więcej – wiele czynników może decydować o wyniku – a szczęście najbardziej. I z jednej strony zgodzę się z Wojciechem Bońkowskim, że degustacja w ciemno to ważna kompetencja, ale w moim mniemaniu dużo ważniejsze jest połączenie wiedzy teoretycznej z tą organoleptyczną. Bo bardziej zaawansowany miłośnik wina, który chce snuć swoją opowieść, musi znać apelacje, dopuszczalne w nich szczepy i charakterystykę poszczególnych regionów. Tu pełna zgoda. Ale nie zgodzę się z Panem Hapakiem (który zdaje się trzymać w swych rękach jedyną, najmojszą rację), że trzeba mieć co najmniej tytuł Master of Wine, żeby zacząć pisać o winie. Nie mamy tyle czasu. Spożycie wina jest tak małe w naszym kraju, że zżymanie się na brak kompetencji i obycia winnych blogerów a zarazem pełne wiedzy i wyczucia wymowne milczenie znawców nie przyczyni się do popularyzacji tego napoju nad Wisłą.
Burza, którą rozpętał Irek Wis, niestety jakoś mnie nie dotknęła. Ja tam się nie widzę z powodu przynależności do zbioru „winna blogosfera” potrzeby jakiegoś budowania silnego wspólnego frontu. Nie jesteśmy banknotami studolarowymi, żeby każdy nas lubił. Nie musi być tak, że jak się tym samym interesujemy, to mamy być teamem. Ale ja z natury jestem lone runnerem i wolę polegać na sobie, niż liczyć na innych. Z kolei odpieram zarzut, że się nie lubimy i nie organizujemy. U nasz w Warszafce jakoś udaje się nam spędzać wspólnie czas (rzućcie okiem na tę galerię Powinowatych na FB) również poza degustacjami, a w planach mamy bardzo ciekawy dla nas projekt, poświęcony samodoskonaleniu. Tu chodzi o osoby, a nie wspólną tematykę. Nadal jednak uważam, że Irkowa burza to naprawdę mała sprawa, która w jakiś poruszyła tylko wąskie grono winnego towarzystwa. Czyli tak kłótnia w rodzinie bądź taplanie się we własnym bagienku. Czymże to jest wobec wieczności?
O afterku powiem tylko tyle, że przybyłem później, bo musiałem wyprowadzić psa, a cała szama została zjedzona, więc musiałem zapchać się winem.
O zlocie pisali:
Irek Wis vel Blurppp tu i tu
Nasz Świat Win
Eno Eno
Czerwone czy białe tu i tu
Healthy plate
Lampka wina
Nóż i widelec
Kobiety i wino
On Egin Eta Topa
Viniculture (Maciek powrócił – mam nadzieję, że na dłużej)
Winniczek
Trzy kolory wina
Winne Refleksje
no i oczywiście Winicjatywa, której dziękuję za zaproszenie i organizację
Trudno, żeby o naszej integracji dyskutowali czytelnicy. Tak to dyskusja w naszym własnym gronie.
Wydaje mi się, że takie zloty raz na jakiś czas to dobry pomysł – fajna zabawa, z przymrużeniem oka można poznać „konkurencję” blogową 🙂 Zabawne, kiedyś sam kupiłem sobie kilka podobnych win i smakowałem je z kieliszków w różnej kolejności „w ciemno” – pomyliłem… Nie ma ideałów 🙂
Owszem, zlot bardzo fajny. Dobrze jest się znaleźć w towarzystwie ludzi, z którymi o winach można gadać godzinami i nie jest to monolog 🙂 A degustacja w ciemno to fart, trochę wiedzy, znowu fart i dobre założenia. Ja na przykład pomyślałem, że w ofercie nie będzie wina droższego, niż za 50-70 PLN i pewnie sporo punktów na tym ugrałem. Ale zachęca to oczywiście do dalszych zabaw tego typu.
Super, zapraszam do mnie i zobacz jak ja wybieram wino