Dziś dalsza relacja z mojej winnej eskapady do Chateauneuf-du-Pape. Dzień drugi, a w nim biodynamik i stare krzewy.
Drugi dzień w Chateauneuf-du-Pape był nieco mniej intensywny pod względem winiarskich doznań, ponieważ przejechaliśmy się do Awinionu, żeby pokręcić bioderkiem na słynnym moście i zwiedzić okazały pałac papieży. Obie rzeczy to must see i nie ma co się nad nimi tutaj pochylać – ich opisów jest aż nadto. Ważne, że po powrocie, w piekielnym upale, ruszyłem znów w kierunku centrum wioski, żeby eksplorować skarby lokalnej winnej produkcji.
Pierwsze kroki skierowałem do niepozornego garażu, leżącego przy drodze do papieskiego zamku (czy też jego ruin), bo dzień wcześniej zauważyłem, że znajduje się tam producent, chwalący się tabliczką Vin Biodynamique – Girard du Boucou. Ta mała, zaledwie trzyhektarowa winnica produkuje rocznie 12 tysięcy butelek – 10 czerwonych i 2 białych. W 2003 roku przeszła na uprawy biologiczne, by w 2010 uzyskać certyfikat Demeter, a co za tym idzie, zacząć produkcję biodynamiczną. Właścicielka, zapytana o to, czy wpłynęło to na życie, wywróciła oczy i powiedziała Tak, pracy jest zdecydowanie więcej, bardziej odczuwamy wpływy pogody, ale wina są absolutnie lepsze. Na potwierdzenie swoich słów nalała mi do kieliszka Chateauneuf-du-Pape Blanc Cuvée tradition 2012, kupaż Grenache Blanc (70%), Clairette, Bourboulenc, Rousanne i potraktowanych w formie przypraw Picardan i Picpoul. (ostatnie dwa zaledwie 1%). Kolor głębokiego złota. Aromaty skórki pomarańczy wsparte są świeżością pigwowej konfitury i lekkością suszonych, polnych kwiatów. W ustach zaś jest gęsto, jest złożoność, jest herbaciana taniczność (ale lekuchna), ziołowa nuta też się pojawia. Całość spięta jest dynamiczną, ale świetnie wyważoną kwasowością – jest wymierzona w punkt, ma się świadomość, że każde pół promila w górę czy w dół sprawiłoby, że misterna konstrukcja wina rozsypałaby się niczym domek z kart. Chyba najlepsze białe, jakie piłem w Chateauneuf. Bez lipy 93 punkty. Dalej było czerwone Chateauneuf-du-Pape Rouge Cuvée tradition 2012 – tutaj mamy dominację Grenache (znowu 70%) oraz mieszankę Syrah, Mourverdre, Cinsault, Cunoise, Vaccarese, Terret Noir i Muscardin. W szkle mieni się ciemnym granatem z fioletowymi przebarwieniami. Nos to prawdziwe rozpasanie wiśni, leśnych jagód, likieru z czarnej porzeczki. Próbowałem dwóch butelek – jednej otwartej dzień wcześniej i jednej przed dwiema godzinami. Wniosek jeden – dajcie winu pooddychać. Pół dnia będzie ok. W ustach bardzo hojne, bogate z dobrą owocową taniną. Sporo w tym jagód, trochę przypraw i świetna kwasowość. Jak na takiego młodziaka jest doprawdy dobrze. Tę butelkę wziąłem do domu – no bo jak nie zabrać na pamiątkę 92 punktów.
Dalej kroki poniosły mnie w dół miasteczka. Wiedziony ciekawością zaszedłem do niewielkiego, acz eleganckiego sklepu winnicy Galet des Papes. Od czasów Napoleona III już szóste pokolenie rodziny Mayard uprawia grona i produkuje wino. 13 hektarami (z czego 12 to szczepy czerwone) w Chateauneuf zarządza od 2012 roku Blondine Mayard, wcześniej posiadłość kierowana była przez mężczyzn. Tutaj spróbowałem całkiem sporej liczby win. Zaczęliśmy od Chateauneuf-du-Pape Blanc de Blancs 2014. Wino o aromatach cytrusów, przypraw korzennych, ziół i gruszki – trochę przypominające solidnego Viogniera. W ustach niby gęste, a jednak dość lekkie (!). Dobre, ale nie porywające – 88 punktów. Dalej było Cotes du Rhône 2012 – całkiem fajny Rodan, soczysty, o dobrej kwasowości i dobrych nutach śródziemnomorskich przypraw okraszonych czarnym pieprzem. 86 punktów w dobrej cenie na miejscu – ledwie 9 euro. Dalej poszliśmy w czerwone Chateauneuf-du-Pape. Ten z 2012 to jeszcze jednak świeżak. Nos jeszcze lekko zamknięty, ale już całkiem przyjemnie się prezentuje – trochę syropu malinowego, kwiatu róży i créme de cassis. W ustach szorstkie taniny narzucają się swoją obecnością. Czuć ciemne owoce oprószone dużą dawką pieprzu, a w tle ciemne owoce. Fajna kwasowość, mocna tanina i wysoki alkohol mówią – otwórz butelkę za pięć lat. Na dziś 90 punktów z potencjałem na zyskanie ze dwóch ekstra, jak dojrzeje. Co innego rocznik 2009. Tutaj w nosie malina, lukrecja, odrobina czarnych jagód i likieru porzeczkowego. W ustach zaskakująco lekkie. Taniny są obecne, ale już nie suche – ładnie się ułożyły. W ustach – zarówno w trakcie picia, jak i w finiszu dominuje dojrzała wiśnia. 91 punktów – zastanawia mnie, jak duży wpływ na charakter obu wina ma zmiana osoby odpowiedzialnej za ich produkcję. 2012 wydał mi się bardziej „męski” od 2009 – dziwne ;). Dalej było Chateauneuf-du-Pape Vieilles Vignes 2012, czyli kupaż Grenache (60%), Mourvèrdre (30%) i Syrah (10%) z krzewów o średniej wieku 80 lat (choć są i krzaki ponadstuletnie). Tutaj pojawiają się tony lukrecji, anyżu, fiołków, jagód i innych ciemnych owoców – bardzo przyjemnie skomponowany bukiet. Usta zdominowane przez beczkę – wanilia i kawa. Taniny też dość skrupulatnie przysłaniają niewielki jeszcze owoc z jagodami i jeżynami na czele. Teraz jeszcze za młode, ale koncentracja i dobra kwasowość dają nadzieję, że za pięć lat będzie to bardzo przyjemne 92 punkty. Ta sama etykieta z roku 2003 już zdradza pewne oznaki wieku – ceglaste odcienie już są wyraźne. Nos dużo bardziej poukładany i złożony – truskawkowe powidła, fiołki, odrobina tytoniu i skóry oraz kilka kropel różanego olejku. Usta harmonijne, truskawka wymieszana z wanilią (ale nie waniliną!) i odrobiną drobno zmielonego czarnego pieprzu, a wszystko to w zawinięte w bardzo łagodną, choć wyraźną i wypolerowaną taninę. Zupełnie inny charakter, niż młodszy brat, ale też bardzo dobry. 92 punkty.
Tak minął dzień drugi. W następnym wpisie o Chateauneuf-du-Pape będzie Ogier, Pegau i jeszcze ktoś. Stay tuned.