Nowoświatowy Shiraz jest znany i lubiany. Wszystkim podoba się jego moc, solidne taniny oraz ewidentna pikantność czarnego pieprzu. Dzięki gościnności South Wine i Wines United wziąłem udział w bezpośrednim pojedynku Shirazów z RPA i Australii.
Shiraz, czy tam jak kto woli – Syrah, to rodański szczep, który jest w czołówce najpopularniejszych odmian na świecie. Jest uniwersalny i potrafi dać niezwykle eleganckie wina z północnej części Doliny Rodanu (Hermitage, Côte-Rôtie czy Saint Joseph), czy dosadne, potężne wina z Australii, USA czy Południowej Ameryki. Mam dziwne wrażenie, że z tych gron powstają jedne z najbardziej popularnych win, które nawet początkujący lubią, a wynika to zapewne z tego, że profil aromatyczny i smakowy jest na tyle wyraźny, że bardzo łatwo go rozpoznać. Któż nie lubi pieprznej śliwki z tego ciemnego grona?
Francja, matecznik, ma największy areał upraw Syrah i wynosi on około 70 tysięcy hektarów. Ale drugim domem dla szczepu jest Australia, gdzie rośnie grubo ponad 40 tysięcy hektarów. Na tym tle RPA wydaje się być Kopciuszkiem – ledwie 10 tysięcy, ale dynamika wzrostu nasadzeń jest bardzo duża i coraz więcej winiarzy dostrzega popularność (przede wszystkim) i uniwersalność tej odmiany.
Zaproszony przez dwóch importerów, którzy wyspecjalizowali się w winach z RPA (South Wine) i z Australii i Nowej Zelandii (Wines United), miałem przyjemność być sędzią w pojedynku Shirazów z tych krajów. W szranki stanęły trzy pary win, w trzech kategoriach cenowych, a degustacja była w ciemno. Zgromadzeni mieli ocenić, które bardziej im odpowiadało.
Para numer 1:
d’Arenberg The Stump Jump Shiraz 2011 miał w tym pojedynku ciężej. Wiadomo, w Australii na winnicy płaci się co najmniej dwadzieścia baksów za godzinę pracy, więc w entry levelowych winach można spodziewać się nieco mniej jakości, niż w przypadku win z RPA, gdzie nadal bardziej opłaca się płacić za ręczny zbiór gron, niż kupować kombajny. Aromaty pieprzu, dymu i ściółki są intensywne, ale z pewnością nie są to perfumy. W ustach soczyste i pikantne zarazem, mocna struktura, ale alkohol zbyt ostro piecze w przełyk. Nieźle, ale mało elegancji. 86 punktów za 49,50 zł.
Stellenrust Shiraz 2013, Stellenbosch z oczywistych przyczyn (które wymieniłem powyżej) miał przewagę. W nosie łagodny, krągły ze sporą dozą suszonych ziół, owoc lekko przysłonięty pieprzem, ale całość ładnie się układała w bukiet. W ustach zdecydowanie gładziej od rywala, mniej ciała, więcej potoczystości i nagradza miłą truskawką w finiszu. Wyraźna wygrana: 88 punktów za 44 zł. Vox populi również na Południową Afrykę.Para numer 2:
d’Arenberg Footbolt Shiraz 2011, czyli koń pociągowy winiarni, który z ekonomicznego punktu widzenia jest niezwykle istotny (kasa!). Tutaj dzieje się dużo i dobrze: truskawki w czekoladzie i podwójnym espresso, kwiaty, czereśnia i wiśnia, bardzo sexy: pachnie jak kobieta, która ubrała makijaż i idzie do opery. Pełna elegancja i zmysłowość. W ustach mocna pikantność, solidne, ale gładkie taniny i pewna nieśmiała doza mineralności. Soczyste i przyjemne kwasowością dobrej kawy. Naprawdę świetne wino. 91 punktów w dobrej cenie 79,90 zł. Faworyt mój i publiki.
Saxenburg Shiraz Private Collection 2010, nie miał lekko od początku. Aromaty bardzo intensywne, niemal nachalne: eukaliptus, mentol, kawa i wędzona śliwka. W ustach więcej suszonego owocu, wędzonki i śliwki – wszystkiego jednak za dużo i mało harmonii w całej tej układance. Nie jest źle, ale ewidentnie Australijczyk był lepszy. 88 punktów za 79,90 zł.Para numer 3:
Graham Beck The Ridge Syrah 2009 z bardzo dobrego rocznika i czuć to od początku do końca. Aromaty bardzo eleganckie, z dużą ilością pysznych śliw i jeżyn delikatnie oprószonych magiczną miksturą pieprzu i kredy. W ustach gładkie, krągłe, niezmiernie zrównoważone i eleganckie. Taniny wypolerowane, a owoc świetnie przez nie pokreślony. No i ten pikantny finisz. Świetne wino, które bez kozery można nazwać eleganckim. 93 punkty w cenie 99,90 zł.
Torbreck Woodcutter’s Shiraz 2012, czyli wino od gwiazdy australijskiego winiarstwa. Piłem kilka produkcji z tej winnicy i zawsze były bardziej niż satysfakcjonujące. W pierwszym kontakcie czuć, że jest to jednak młodziak w porównaniu z Grahamem Beckiem. Dlatego wino już w nosie jest bardziej nieokrzesane, więcej w nim świeżych, ciemnych owoców (jeżyna, jagoda), ale pojawia się też błysk truskawki. Z czasem wychodzą nuty tostowe, ściółka leśna i likier wiśniowy. W ustach zdecydowanie szczuplejsze i bardziej kwasowe, ale też z solidną dozą pieprzu. Moja natura poszukiwacza skłania się ku Torbreckowi, ale jest to już kwestia stylu a nie jakości. Torbreck jawi się winem żywszym i ciekawszym na tle nudnie megaeleganckiego Grahama Becka. 93 punkty za 105 zł. Publiczność ogłosiła remis, ale Torbreck swym dzikim pocałunkiem bardziej mnie urzekł.To była naprawdę ciekawa konfrontacja, która pokazała, że Shiraz może być świetnym winem, niezależnie od tego, skąd pochodzi. Cieszy też wyraźna odrębność stylów obu krajów – nie bez kozery producenci z RPA mówią, że robią najbardziej francuskie wina w Nowym Świecie. Są eleganckie i gładkie, a te z Australii mają w sobie pewną dzikość i lekkość ducha. Przynajmniej taki wniosek nasunął się po tej degustacji. Sami zresztą sprawdźcie, czy macie podobne obserwacje. Bo Shiraz to bardzo fajny szczep.
Wina piłem na zaproszenie importerów.
to prawda, że Shiraz to fajny i przyjemny szczep. Z jednej strony nobliwość i powaga, a z drugiej taka… fantazja! I to jest właśnie fajne
„Nowoświatowy Shiraz jest znany i lubiany. Wszystkim podoba się jego moc, solidne taniny oraz ewidentna pikantność czarnego pieprzu.” – Małe zastrzeżenie. Nie wszystkim. Mnie na przykład bardzo nie podoba się „jego moc, solidne taniny oraz ewidentna pikantność czarnego pieprzu.” no i 49 zł za 86 punktów to jednak drogo.
Urok uogólnień, ale większość lubi 🙂
Nie piszę, że tanio. Dużo lepszy jednak Stellenrust.