Jak napływowy mieszkaniec Warszawy nabrałem chyba zbyt dużej pewności, że tylko w stolicy dzieją się rzeczy warte uwagi. Tak zwane peryferia (zaczynające się z warszawskiej perspektywy mniej więcej w Markach na wschodzie i Piasecznie na południu) nie mogą wszak dać tego, co ma miasto Warsa i Sawy. Oczywiście tej dumy musiałem pozbyć się nie gdzie indziej, jak w Krakowie. Kochana ironia.
Znamy to, parafrazując poetę (krakowskiego słoika, choć dobrze zakorzenionego): „to jest bracie wojna, Wisła i Crakovia, jak Legia i Polonia, jak Warszawa i Kraków.” Ciągłe niesnaski między byłym a obecnym miastem stołecznym. I trochę z tej perspektywy uzasadnionym jest to, że dopiero z wejściem w chrystusowy wiek, dojrzewając nieco, dałem winnemu Krakowowi szansę, a ten nie walnął mi na odlew, lecz czule podał rękę na zgodę.
A stało się w dwóch miejscach, o których słyszałem już wiele i bardzo dawno, a nigdy okoliczności nie pozwoliły na zawitanie w ich progach. Pierwszy z nich to Wine Bar Stoccaggio przy Krupniczej 9. Deszczowym popołudniem, przemierzając spacerem drogę z Zabłocia tuż za rogatki Starego Miasta, dotarliśmy do celu. W pierwszej sali rzuciły się w oczy liczne znane już etykiety. Jaki miło. Całkiem bogata oferta polskich win również cieszyła oko. Enomatic mieścił kilka butelek i na tym wyborze zatrzymaliśmy się. Kilka zacnych etykiet i do tego porcje połówki – nie ma co narzekać. Szczególnie dobre wrażenie zrobiły trzy wina, z czego (fanfary) jedno polskie.
Ceci n’est pas un rose’ 2013 Scaramouche od Ivo Varbanova (szalenie sympatyczny człowiek i utalentowany winemaker oraz pianista) wbrew nazwie jest winem różowym, ale jakże niezwykle robionym: 2/3 Marselan, 1/3 Syrah starzonych przez 18 miesięcy w 500-litrowych bułgarskich beczkach. Rozwija się jak tytułowy Scaramouche Dariusa Milhaud – burzliwe tony dębowej wanilii ustępują z czasem miejsca czerwonej porzeczce i malinie. Jest niemal jak Pinot Noir ze swoją dość intensywną taniną. W kieliszku ciągle ewoluuje, zaokrągla się, dostaje ciała i owocowej słodyczy. Pięknie i ciekawie – zdecydowanie bardziej zapadło mi w pamięć, niż w ubiegłym roku w czasie Gali Magazynu Wino. Nie chce mi się dawać punkcików, ale na pewno grubo ponad 90. Importerem jest Krakó Slow Wines.
Milan Nestarec Veltlinske Zelene Antika, opisywane już tu i tu, jest bardzo ciekawym winem pomarańczowym. Pachnie i smakuje niczym barszcz z uszkami bez uszek. Z Veltlinera na pewno zachował całe pokłady białego pieprzu a z długiej maceracji nuty herbaty, goździków, cynamonu. Wino bardzo rozłożyste i głębokie, przy którego wąchaniu można oszaleć od zmienności aromatów. Dzieje się piekielnie dużo! Także powyżej 90, ale co tam oceny – spróbujcie. Importuje to Wino z Moraw i Krakó Slow Wines.
Winnica Jakubów Traminer 2015 zrobił piorunujące wrażenie. Do spróbowania go zachęcili nas Robert i Marta z Naszego Świata Win (ponowne dzięki za rekomendację) – znają ich, bo to ich krajanie. Wino nadzwyczaj kulturalne, umiarkowanie aromatyczne, ale niezwykle czyste i przez to eleganckie i smaczne. W ciemno można wziąć za Traminera np. z Palatynatu. Są typowe korzenne aromaty, jest gruszka a w ustach wyraźna kwasowość i nawet lekka doza mineralności. Wielkie brawa! Klasa potwierdzona w panelu degustacyjnym po miesiącu win polskich w 13Win.
Po opuszczeniu przytulnych wnętrz Stoccaggio ruszyliśmy (już po ustaniu opadu atmosferycznego) w powrotną drogę na Zabłocie, by posilić się słynnym na cały kraj grillem Pavla Portoyana, który szczęśliwie zaparkował przy Lipowej 6F, czyli ni mniej ni więcej, a przy Krakó Slow Wines. Tu muszę wyznać ważną rzecz, o której wiedzą nieliczni. To właśnie wina z pasją i zapałem promowane przez Pawła Woźniaka (co się chwali niezmiernie) stały się bezpośrednią przyczyną mojego pisania. Dokładnie chodzi o tę degustację. Bo to było tak, że człowiek sobie pił te klasyczne wina, a tu wpada Paweł i przywala takimi kwewrami z Gruzji, że szczęka opada. Trochę mi się odmieniło po tym spojrzenie na wino. Więc to była taka blogerska podróż do korzeni, równo dwa lata później.
Jak się rzekło, trzeba było pojeść. Zamówiliśmy więc porcję lula kebabu i schabu. Po czym do niego kieliszek Orbelus Hrumki (o winie Orbelus pisałem już wcześniej tutaj). Bułgarskie, oragniczne cuvée ze szczepów Early Melnik, Marselan(!!!), Mourverdre (!!!) i Syrah (!). Jest wiśniowo, jest z pazurem i bardzo wyraziście. Kwasowość w wysokich rejestrach dobrze dogaduje się z kebabem, ale chyba lepiej jeszcze z wieprzowym kawałkiem mięsa. Z kolei Nachbil Cuvée Selection to rumuński kupaż Cabernet Sauvignon, Cabernet Franc i Merlota. Jest ziemiście, paprykowo ale też z dobrym porzeczkowym akcentem. Lepsza opcja do kebaba, bardziej taniczna, nieco gładsza od Orbelusa, ale nadal świetne wino. W sam raz do soczystych i doskonale przyprawionych mięs spod ręki Pavla Portoyana. To najlepsze grillowane dania, jakie do tej pory jadłem, o doskonałym smaku i świetnej fakturze. Na deser zaś po kieliszku Nachbil Riesling de Rhin. Niby tylko 18 gramów cukru, ale ładnie pasowało na ukoronowanie wieczoru. W nosie początkowo dość zamknięte, ale po kilkunastu minutach się otwiera na białe owoce i morele. W ustach wyraźnie kwasowe, odpowiednio słodkie i solidnie mineralne. Przyjemne bardzo, jak cały wieczór. Nie zapomnijcie więc, gdy będziecie w Krakowie, szybko kierować swoje kroki w okolice fabryki Schindlera. Nie będziecie żałować.
Dzień się skończył a Kraków podzielił się ze mną swoimi winnymi atrakcjami w sposób niezwykle szczodry. Pora posypać głowę popiołem, przeprosić się z dawną stolicą i przyznać, że jest tam gdzie dobrze zjeśc i wypić. A takiego miejsca jak Krakó trochę mi w Warszawie brak. Może ktoś coś zaproponuje – mniej zadęcia, mniej ą-ę, więcej szczerości i przystępnych cen. Byłoby miło.
Podróżowałem, jadłem i piłem za swoje.