Nie była to zażyła znajomość, raczej wpadaliśmy na siebie przy różnych winiarskich okazjach. Czasami gadaliśmy sobie w metrze po takich imprezach, bo jechaliśmy w tym samym kierunku – on wysiadał na Wrzecionie, ja na Młocinach. Liczyłem, że wygrzebie się ze swojej choroby – był pełen dobrej wiary.
Nie byliśmy blisko, ale raz zajął się naszym kotem, gdy wyjechaliśmy na kilka dni z Warszawy. Zapchał przy tym muszlę żwirkiem – dwie godziny wygrzebywałem rozciągniętym drucianym wieszakiem zbity bentonit z porcelanowej czeluści. Czasami rozmawialiśmy o muzyce, żywimy podobne uwielbienie do Joy Division, więc gdy był w ubiegłym roku na grobie Curtisa, trochę mu zazdrościłem, że mnie się jeszcze nie udało, choć w 2005 spędziłem kilka miesięcy w Manchesterze.
W dniu jego odejścia gościliśmy Kamilę i Bartka. Bardzo fajny wieczór, parę fajnych win. W tym na deser Quarts de Chaume, o którym z nim rozmawiałem. Kupiłem w Auchan, a on tam doradzał – sam był ciekaw tego wina, nie próbował go. Chciałem mu wysłać zdjęcie z entuzjastycznym opisem, bo wino naprawdę dobre, ale było już po północy – nie chciałem się wygłupiać. Następnego dnia dowiedziałem się, że i tak by już nie odebrał. Na wszelki wypadek kupiłem jeszcze jedną, kiedyś sprawdzę, czy wino jest ciągle słodkie.
Dwa miesiące po pogrzebie zaprosiła mnie i innych ludzi z winnego towarzystwa jego żona. Chciała usłyszeć nasze historie o nim, bo przecież oni sami nie znali się bardzo długo. Zapłatą był udział w winnej uczcie, złożonej z jego kolekcji. To ciekawe, i strasznie nadal mnie to bawi, że on, taki bezkompromisowy, niezależny, schlebiał tak konserwatywnym gustom. Klasyczna Francja, Włochy, Hiszpania – raczej kolekcja starzejącego się bankiera, niż byłego wokalisty punkowej kapeli. Jedne wina były bardziej pyszne, inne mniej, a nad każdym kładł się cień gospodarza, który zbyt szybko opuścił imprezę. I ten smutny fakt, że czekały na inny moment, a my jesteśmy tylko szabrownikami, pogrobowcami, którzy dzielą spadek zupełnie im nienależny. I cóż ze wspaniałości leciwego Kruga czy Cristala, skoro to nie był ich właściwy czas. Bo ten właściwy czas miał już nigdy nie nastąpić.
Wino stworzone jest do picia – ni mniej, ni więcej. Czasami, gdy mamy szczęście, zagra na poruszonej w nas strunie piękną melodię. Zdarza się, że odwlekamy moment spotkania, licząc na wyjątkową koniunkcję gwiazd, czasu, stanu ducha. Czekamy na lepszy czas dla nas albo dla nich. Często się okazuje, że przegapiliśmy, czekaliśmy za długo – zmarły, albo nas już nie ma. Jest, jak to mówią, po jabłkach.
Dobra, koniec tych smutów, Robert pewnie już przebiłby ten balon, gdyby tu był. Ale niestety go nie ma.