Czy opłaca się pisać blog o winie?

Czy opłaca się pisać o blog o winie

Mam podskórne przeczucie, że część z Was myśli sobie, że z pisania o winie da się żyć na godnym poziomie. Przecież zagraniczny kapitał i lokalni potentaci co rusz w  kartonie z winem przemycają zwitki z nieoznaczonymi dwustuzłotówkami.  Od tego tak pęcznieję, obrastam w tłuszcz i piórka, pławię się w majonezie. Otóż nie.  

Prawda jest zgoła inna. Przez całe swoje blogerskie życie, czyli od sześciu i pół roku zarobiłem bezpośrednio z pisania całe 6 tysięcy złotych, z czego 4 tysiące przypadły na pewne lukratywne zlecenie od dużego gracza na rynku – nie mogę Wam powiedzieć, od kogo, bo NDA. Było to cztery lata temu. Od tego czasu wpadło parę stówek, ale nie za pisanie na blogu, a za zlecenia dla stron trzecich, na przykład prowadzenie degustacji czy przygotowania lub zredagowanie jakichś materiałów marketingowych. 

Ile w tym czasie wydałem na wino i wszystko, co z nim związane? Więcej. Duuuuużo więcej. Gdybym zainwestował całą tę kasę w akcje CD Project, żyłbym jak król i pił Montrachety.  A i tak wydaje mi się, że mimo wielkiej namiętności staram się zachować zdrowy rozsądek w winnych ekspensach (a może się oszukuję i wcale niewielka jest ta miłość, skoro duszę grosz?). Oczywiście zdarzają się zaproszenie na degustacje czy nadesłane flaszki, ale  gdybym zestawił to wszystko w excelu i zliczył, bilans po stronie wydatków byłby zatrważający. Co więcej, rośnie z roku na rok, gdyż jak wiecie, ile można o marketach i dyskontach, wszak podniebienie się sublimuje a wątroba starzeje. Ilość zatem przekuwa się na jakość, a jakość kosztuje. 

Skoro chce się pić coraz lepiej, trzeba skądś wziąć eci-peci na to lepiej. I człowiek rozwija swoją ścieżkę kariery poza winnymi strukturami (bo z pisania kaska spływa do nielicznych), bierze na zmęczone barki dodatkowe obowiązki, większą odpowiedzialność i przez to winna miłość cierpi. Przegrywa z rozsądkiem, wszak poza winem jest dom, dziecko, któremu człowiek chce nieba przychylić i cała masa codzienności, która niczym nie różni się od tej, której Wy doświadczacie. 

Ale!

Jest cała masa rzeczy, których w pieniądzu wyrazić nie sposób. I właśnie to sprawia, że ciągle czuję się, że w niepieniądzach dostaję dużo więcej. I ten niepieniądz dużo więcej wart od pieniądza. Bo nie da się kupić dwóch godzin z Istvanem Szepsym i mroźnej, piwnicznej posiadówki z Gezą Lenkey. Bo w jakiej walucie wycenić kilka godzin z Sandrą Tavares w cieniu wiekowej winorośli z widokiem na piękne krajobrazy doliny Douro? Ha, jakie pieniądze są w stanie kupić zdziwienie Richarda Bampfielda MW, gdy nalałem mu do kieliszka kilka kropel słoweńskiego Cvička?

Czy opłaca się pisać o blog o winie

Była też bezsenna noc na lotnisku, gdy wracając z wyjazdu winiarskiego okazało się, że mój bilet jest nieważny. Szybki lunch ze Stefano z Muralii, liczne wieczory z Kamilą i Bartkiem, degustacje, spotkania przy stole i kieliszku, pikniki, dobre słowo od Lecha Milla, stek przyrządzony przez Heniricha Vollmera, Tomasz Prange-Barczyński, który z Pana Redaktora stał się po prostu Tomkiem.

W końcu konfrontacja wyobrażenia i oczekiwań z płynną materią w kieliszku. I ten moment, kiedy okazuje się, że jest w niej jakaś prawda. 

Tak, zdecydowanie opłaca się pisać o winie, ale zarobić się na tym nie da.

3 komentarzy

  1. Świetnie napisane i szczera prawda. W sumie pisanie o winie to takie hobby, które czasem przyniesie grosz, ale głównie ten grosz zabiera. Na pociechę napiszę, że są znacznie bardziej kosztowne hobby, a nawet bardziej niebezpieczne niż codzienne picie wina 😉 Tym co procentuje w tym fachu jest dla mnie wiedza, jaką można zdobyć oraz emocje, jakie towarzyszą kolejnym odkryciom winiarskim. Z serdecznymi pozdrowieniami…

    1. Emocji i wspomnień nie da się kupić. Zatem trzba pić z umiarem, żeby wszystko zapamiętać 😉

  2. […] Jeśli zastanawiacie się czy pisząc bloga o winie można zarobić – odpowiedź znajdziecie u Sebastiana.  […]

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.