Co bardziej doświadczeni już po tytule poznali, o jakim miejscu na świecie będzie dziś mowa. Dla tych, którym ta nazwa jest obca, mówię – dziś lecimy do Republiki Południowej Afryki. Na podróż zabiera nas producent Boschendal, którego wina posłużą mi za przykład.
Afryka to kontynent, na którym winorośl uprawia się na północnym i południowym wybrzeżu. Interior nie zna tego cudownego krzewu. Oprócz krajów Maghrebu pokaźną produkcją na Czarnym Kontynencie może pochwalić się Republika Południowej Afryki. Początki winiarstwa w tym kraju sięgają XVII wieku i związane są ściśle z wyprawami z Europy do Indii. Jak wiadomo obecne terytorium RPA leży mniej więcej w połowie drogi między Starym Kontynentem a daleką Azją. Dlatego też zasadzono tam winne krzewy, aby uzupełniać zapasy trunku na statkach udających się w dalekie rejsy. Winiarstwo w Południowej Afryce, chyba jako jedyne na świecie, ma dokładnie udokumentowaną datę narodzin – pierwsze wino powstało tam 2 lutego 1659 roku. Duży wpływ na kształt upraw i winifikacji miał rozpoczęty w pod koniec lat 80. XVII w. napływ hugenockich uchodźców (czyli francuskich kalwinów), którzy zostali ciepło przyjęci przez mieszkających tam holenderskich współwyznawców. Posługując się współczesnymi terminami można rzec, iż przywieźli oni ze sobą know how. Oni założyli też miasto Franschhoek (Francuski Zaułek właśnie), który położony jest w malowniczej dolinie – co sprzyja nie tylko podziwianiu widoków, ale również uprawie winnych gron. Obecnie należy ono do magistartu Stellenbosch (ta nazwa powinna być znana również tym, którzy o winie wiedzą nieco mniej). Do Kapsztadu jest stamtąd jakieś 75 km na północny wschód.
Wina z przylądka cieszyły się dużą popularnością już przed wiekami – dość dodać, że w czasach napoleońskich w Anglii pito więcej wina z Południowej Afryki i niż z Francji (z przyczyn dość oczywistych). Z kolei wino z Konstancji było jednym z ulubionych Napoleona. Ponoć nawet po zesłaniu na Św. Helenę kazał sobie dostarczać tego słodkiego trunku.
Czas apartheidu to również zły okres dla winiarstwa. Skupieni wokół państwowego monopolu farmerzy wynagradzani byli za ilość dostarczonych winogron, a nie za ich jakość. Jak łatwo się domyśleć, szła za tym wyjątkowo niska jakość produkowanego wina. Od 1994, czyli zakończeniu rządu de Klerka i objęciu władzy przez Mandelę, zaczęły w winiarstwie zachodzić pozytywne zmiany. Monopol rozwiązano, a producenci w nowych realiach znowu zaczęli stawiać na jakość. Trwający od dwudziestu lat ruch sanacji południowoafrykańskiego wina, a efektów tych jakże pożądanych zmian miałem przyjemność kosztować na siedmiu przykładach (z czego jeden nadprogramowy trunek był efektem żywiołowej dyskusji na degustacji) dostarczonych do 6 Win przez Boschendal.
Boschendal to największy niezależny producent wina w RPA – produkuje ok. 4 milionów butelek rocznie. Mają za sobą ponad 300-letnią tradycję, gdyż ich początki sięgają roku 1685. Sami posiadają ok. 200 ha winnic, aczkolwiek skupują owoce także od okolicznych farmerów. Stawiają na jakość zbieranych gron i zrównoważony rozwój. Z rozbrajającą szczerością przedstawiciele producenta przyznali, że ręczny zbiór winogron w RPA jest tańszy niż maszynowy, co pozwala im na większą dbałość o jakość dostarczanych do winiarni gron.
W pierwszej kolejności kosztowaliśmy Chenin Blanc Viognier rocznik 2013 (czyli luty – marzec 2013, trzeba pamiętać, że na półkuli południowej mamy przesunięcie pór roku o 6 miesięcy), czyli najbardziej charakterystycznego szczepu dla RPA. Jest to kupaż 95% Chenin z 5% Viognier. Lekki słomkowo-zielnkawy kolor bardzo mile połyskiwał i lśnił. W nosie bardzo przyjemne nuty molona, zielonego jabłka i agrestu. Świeżość wręcz krzyczała z tego wina. W ustach wino bardzo krągłe, z całkiem wyczuwalnym ciałem (część dojrzewała nad osadem), o wyraźnej, ale nie narzucającej się kwasowości. W smaku zaś przede wszystkim czułem grejpfruta. Fajne wino i aż szkoda, że się skończyło lato. Ale teraz też można zaleźć dla niego zastosowanie – np. doskonały aperitif albo dodatek do krewetek a może i małż. Cena też nie przeraża – 37 pln. Ocena: 7,5/10.Jako kolejne podano wino 100% Chardonnay. Kolorystycznie podobne do Chenin, ale jakieś 5 tonów ciemniejsze. Także z zielonymi refleksami i także połyskliwe. 50% tego wina spędziło aż 12 miesięcy w beczce dębowej, co czuć bardzo wyraźnie, a objawia się to nutami maślanymi i orzechowymi. Nie czuć z kolei owocu, który ujawnia się dopiero po paru dobrych minutach napowietrzania zawartości kieliszka. W ustach również zdecydowanie czuć orzechowo-maślane smaki z lekką goryczką w finiszu. Wino ma solidne już ciało, ale kwasowość znowu jest bardzo ładnie okiełznana. Szczerze przyznam, że picie takiego wina solo nie do końca przypadło mi do gustu. W moim odczuciu będzie to doskonałe wino kulinarne, np. do królika w śmietanie albo tłustych ryb. Samo w sobie jest zbyt ciężkie i nie daje jakichś mega fajerwerków na podniebieniu. Natomiast do jedzenie może być hit – szczególnie teraz. Cena 37 pln. Ocena 7,5/10.Przyszedł czas na pierwsze wino. Był to Pavillon Shiraz Viognier, czyli cuvee 97% Shiraz i 3% Viogniera. Zapytacie zatem, po cóż do czerwonego wina dodaje się białe. Otóż nie dla zmiany koloru – rzekomo nawet 10-procentowy dodatek drugiego szczepu nie wpłynie na barwę Shiraza. Chodzi to przede wszystkim o nadanie nieco innych nut winu, więcej owocowości niż przyprawowych aromatów. Tu wyszło całkiem nieźle, choć te trzy procent to chyba było za mało. Wino ma mocną barwę z granatowymi refleksami, ale ciągle jest połyskliwe, wszak ciągle mamy do czynienia ze świeżym trunkiem (2012). 9 miesięcy, w czasie których Shiraz przebywał w beczce, nie wpłynęło jakoś znacząco na aromaty (pamiętajcie – Sziraz równa się pieprz i gałka muszkatołowa). W nosie czuć właśnie świeżo zmielony pieprz, lekkie nuty skórzane oraz goździki. Usta były zaskakująco gładkie i krągłe z taninami w sam raz. Finisz był zupełnie przyjemny – całkiem niezłe, codzienne wino do pieczonego schabu. Cena – 35 pln. Ocena 7/10.
Kolejne wino w mojej ocenie było najsłabsze ze wszystkich. Było to Pavillon Shiraz-Cabernet Sauvignon, gdzie poszczególne szczepy stanowiły odpowiednio 60 i 40 procent kupażu. Shiraz przebywał 9 miesięcy w beczce zaś Cab aż 12. Oczywiście z połączenia takich gron musiało wyjść wino intensywne, o głębokiej i ciemnej barwie. W pierwszym nosie jednak uderzył alkohol – nie dało się przykryć tych 14%. Dalej pojawiły się nuty suszonej, wędzonej śliwki z dodatkiem skóry. W ustach zaś zaskoczenie – mimo beczek, mimo Caba, struktury w sumie niewiele, taniny takie se, jak to mówią. Jak dla mnie wino bez wyrazu i charakteru – co innego zapowiada jednak winifikacja. Może jednak poradzi sobie z makaronem z pomidorowym sosem. Cena 35 pln. Ocena – 6,5/10.Przyszła jednak pora na dwa rarytasy. Wina, z których dumni byliby hugenoccy praszczurowie lokalnych winogrodników. Pierwszy z nich to łagodny 1685 SMV, czyli kupaż Shiraz, Mourverdre i Viognier w proporcjach 80/18/2. Wino to trudno byłoby odróżnić od klasowych rodańczyków. W kieliszku trunek zachęcał mocną i intensywną barwą, z fioletowymi refleksami. Aromaty znowu shirazowe, ale tym razem biały i czarny pieprz zostały wzbogacone lekką truskawką, jeżyną i jagodą. Doprawdy – miło. Niestety, alkohol też dał o sobie znać, ale po pięciu minutach już się ulotnił. W ustach wino było bardzo krągłe i eleganckie. Dobra kwasowość, łagodne garbniki. Równowaga i harmonia. W finiszu uczucie ciemnych owoców. Bardzo dobre wino, w dobrej cenie. Podobny rodańczyk kosztowałby jakieś 30 zł więcej. Tu zaś mamy naprawdę dojrzałe i przemyślane wino. Doskonale sprawdzi się z niebyt ciężkimi mięsami pieczonymi na grillu. Za 55 zł warto czasem zabrać do domu. Ocena 8/10.
Wieczór zakończyć miał bordoski kupaż 1685 Cabernet Sauvignon Merlot 2008. Wino dojrzewało wprzódy 12 miesięcy w beczce, po czym zostało zabutelkowane. W oku widać już wyraźne oznaki tego wieku. Mimo, że nadal intensywne kolory, to już w zaczęły dominować odcienie bordowe, w krawędziach niemal ceglane. W nosie zaś to, co w dobrych Bordaux lubimy najbardziej: skóra, ziemia, mokry żwir, pieczone mięso, w tle lekki liść porzeczki zmieszany z wiśniową pestką. Doprawdy, przez kilka minut cieszyłem nozdrza tym, co się z mojego kieliszka wydobywało. W ustach panowała krągłość. Taniny na miejscu. Kwasowość w sam raz. Nieco ziemistości na języku. Zabrakło jedynie owej słynnej bordoskiej bulionowatości. Zdecydowanie poważne i eleganckie wino, w sam raz do dobrej pieczeni. Pozytywnie zaskakuje również cena – za 55 polskich nowych złotych trudno byłoby znaleźć odpowiednik z Francji. 8,5/10.I niby się miało wszystko ku końcowi, ale w ferworze rozmów przedstawiciel dystrybutora Boschendal na Europę, Niklas Mueller, postanowił ściągnąć z półki serię Grand Reserve 2011. Jest to najwyższa linia producenta, a powstaje w myśl zasady, że każdego roku winemaker sam wybiera, które grona są najlepsze i robi z nich wino. Może to być kupaż, może to być wino odmianowe – decyzja należy do niego. Na etykiecie jednak nie jest napisane, cóż za grona tam są. Prowadziliśmy więc spory o to, jakie mogły się tam znaleźć. Na 100% wszyscy zgodzili się, że jest tam Shiraz (pieprz i korzenie), ale co dalej? Ja czułem Caba, ale wino miało wysoką kwasowość, więc ktoś rzucił, że może Merlot. Niklas zasugerował (w końcu wie, co tam mają) Petit Verdot, ale sam też nie był pewny. W sukurs przyszedł internet. Okazało się, że to 72% Petit Verdot i 28% Shiraz. Prawda leżała gdzieś pośrodku. Wino zaś bardzo przyjemne, świeże z wyraźną kwasowością. Sądzę, że jeszcze trochę mogłoby poczekać, żeby się poukładać. Szczerze powiedziawszy, do 98 zł, które kosztowało, wolałbym dorzucić 12 plnów i cieszyć się dwiema poprzednimi butelkami. Co nie zmienia faktu, że wino był naprawdę niezłe. Ocena: 8/10.Była to kolejna udana degustacja. Zabrałem z niej jedną flaszkę, o której pisał będę kiedy indziej, a wpis będzie również dotyczył parowania jedzenia z winem. Tymczasem zostawiam Was z południowoafrykańskim winem – spróbujcie, naprawdę warto wybrać się w tę podróż.
Kawałek lądu , na który rzadko(prawie wcale) się zapędzam. Bardzo dobrze przedstawiony temat. Raczej na pewno zajrzę do 6win.
Cieszę się bardzo, że się podobał wpis. Mam nadzieję, że inne też zyskają przychylność 🙂
[…] postów temu pisałem o zupełnie udanej degustacji win Boschendal. Z tejże zabrałem do domu (za namową przedstawicieli europejskiego dystrybutora oraz pracownika […]