Jeśli dbasz o to, co jesz, to czemu kupujesz najtańsze wino?

Koszyk pełen jaj od szczęśliwych, warzywa z ekologicznych upraw i mięso tylko pozyskiwane ze zwierząt hodowanych w warunkach jak najbardziej zbliżonych do naturalnych. I prosto z targu hyc do jednego z wiodących sklepów wielkopowierzchniowych po butelkę, która umili sobotnią kolację czy niedzielny obiad. Taką nie za drogą i nie za tanią. 15 złotych w sam raz, w pół drogi do mitycznych 3 dych.

Widzieliście takie rzeczy? Bo ja nie jeden raz. I zawsze czułem wielki rozdźwięk. Bo jak to? Z jednej strony świadomość konsumencka, motywowana na wiele sposobów, podpowiada: lepiej zapłacić 2x tyle za jedzenie, bo przecież to ważne, żeby zdrowo się odżywiać i nie faszerować się przemysłową produkcją, pełną wypełniaczy, ulepszaczy i konserwantów. No i wspieram przy tym małego rolnika a nie wielką spożywczą korporację. Z drugiej zaś: no to teraz to cuda natury popijmy winem wprost z wielgachnego tanka, winnym odpowiednikiem coca-coli.  

Jeśli więc dbacie o to, co jecie i chcecie posiłek wzbogacić o wino (i słusznie), to na Boga, nie wybierajcie butelek z dolnych półek. Dlaczego? O to cała masa powodów.

Słaby surowiec = słabe wino

Podobnie jak w przypadku żywności, jakość wina często wiąże się z jakością składników i procesem produkcji. Tanie wina mogą wykorzystywać gorszej jakości winogrona oraz dodatkowe składniki, które mają za zadanie obniżyć koszty. Albo napędzana jest wydajność z hektara. Prosecco DOC ma wydajność aż 18 ton, z kolei Margaux – zaledwie 5,7 tony czy 7,5 ton w Chianti Classico. Wino produkowane masowo to alkoholowy odpowiednik brojlera.

Zdrowy jak winogrono, jałowy, jak ziemia, na której rośnie.

Nie wiem, czy znacie tę statystykę: we Francji winnice zajmują zaledwie 3 procent gruntów rolnych, ale odpowiadają za 20 procent ogólnego zużycia pestycydów i 80 procent zużycia fungicydów. Czyli winogrona dostają to, czego nie chcecie, by było na Waszej sałacie. Te wszystkie środki chemiczne powodują, że gleba, na której winorośl rośnie, staje się jałowa i pustynna – za to kiście są idealnie zdrowie i soczyste. Krzewy rosną w samotności bez śladów życia wokół nich. Uprawa winorośli to monokultura, która już sama w sobie jest już formą nadużycia na matce naturze. Uprawa przemysłowa to ekwiwalent kurzej farmy.

Tomahawk i tanie Primivo z dębowymi czipsami? Photo by Madie Hamilton on Unsplash

Smak…? Jaki smak?

Nie oszukujmy się – wina produkowane przemysłowo nie smakują najlepiej. Aromaty są ledwie zaznaczone, smak i struktura rozwodnione. Zupełnie inaczej, niż Wasza sezonowana wołowina, która spędziła 30 dni dojrzewając w chłodni. Naprawdę chcecie ją popić przemysłowym Cabernetem od nieznanego producenta, albo Primitivo z butelki cięższej, niż sam znajdujący się w niej płyn? A czy szparagi z bio bazaru odnajdą się dobrze w pairingu z południowoafrykańskim Sauvignon Blanc, które trafiło do Europy wielkich zbiornikach na okrętach i zostało zabutelkowane w Hamburgu albo Rotterdamie?

Kraft kontra korpo    

Photo by Martin Fennema on Unsplash

Jakby ładnie nie malować winiarskiego obrazka, prawdą jest, że są w tym bukolicznym światku podmiotów nie bardzo bukolicznych jest niemało. Mają tam całe działy odpowiedzialne za pozycjonowanie, segmentowanie rynku i strategie cenowe. Wiele z tych win to efekt optymalizacji, by na każdej z miliona butelek zarobić choć 20 centów. Może zatem lepiej wesprzeć winiarza, który ma ręce szorstkie od pracy w winnicy, a jego winiarnia zapewnia byt rodzinie i kilku pracownikom, którzy również pracują w pocie czoła.

Mam nadzieję, że kiedy następnym razem będzie sięgać po wino, będziecie się kierować tymi samymi zasadami, jak przy wyborze chleba, warzyw i jajek na Wasz stół. Czyli wiecie, żadnych winek z brokatem.

Photo by Ella Olsson on Unsplash

4 komentarzy

  1. Pełna zgoda. Ale kto kupuje wino za 15 zł?
    I gdzie takie wina można kupić?
    W duzym francuskim hipermarkecie ciężko kupić wino za mniej niz 25 zł. Średniaki zaś kosztują 40-50. W sklepach winiarskich w przedziale 50-100.
    Kupowanie wina w polskich sklepach stało się naprawdę wyczynem.

    1. Zdegustowany says: Odpowiedz

      No ale ja mam na myśli przemysłowe wina, które okupują najniższe półki marketów i żabek. Jakieś kadarkowe wynalazki, mogeny wszelkiej maści i freska.
      Przemawia przez Ciebie branżowe skrzywienie. Dla 95% społeczeństwa wino za 30 złotych to produkt premium.

  2. Aaaa, te wynalazki 😉

  3. Nie kupuję najtańszego wina. Ale wiem z doświadczenia, że wino za 100 zł lub więcej wcale nie musi być smaczne, ani jakościowo lepsze. Znam dobre butelki z Rossmanna za 30 zł, które pod względem bukietu i aromatu nie ustępują tym za 70 zł. Niestety, wino w epoce globalizacji stało się przedmiotem spekulacji bogatych Amerykanów i Chińczyków, co niebotycznie podnosi ceny najwyżej ocenianych trunków, zwłaszcza z Bordeaux. Paradoksalnie, w tej sytuacji producenci win „codziennych” podnoszą jakość swojej oferty rywalizując o licznych „śmiertelników”, poszukujących czegoś pośredniego między marketową nijakością, a winami z górnych półek będących poza zasięgiem ich kieszeni.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.