Belle epoque – era rewolucyjnych wynalazków, rozkwitu sztuki, pokoju i ogólnej poprawy poziomu życia. Beztroski czas, gdy artystyczna bohema, arystokracja i spadkobiercy burżuazyjnych fortun w wielkim tyglu, zacierając granice między zmierzchem a świtem, oddawali się przyjemnościom ciała i ducha, za nic mając dzień jutrzejszy. Krótko mówiąc, zabawa na sto dwa.
“Skąd taki wstęp?” – zapytacie. Na co ja odpowiem Wam, moi drodzy czytelnicy: “Otóż wypiłem nie dalej, jak kilka dni temu, wino, o którym czuję, że doskonale odnalazłoby się w tych okolicznościach historycznych”. Możecie dalej pociągnąć mnie za klawiaturę: “A jakże to wino się nazywa?”. Co zripostuję, mówiąc “A nie czytaliście tytułu wpisu?”.
Van Volxem 1900 brut swoją nazwę zawdzięcza starym krzewom Rieslinga, z których jest tłoczone, a których część faktycznie swoją metryką sięga roku 1900. Jest to o tyle ciekawe, że raczej do win musujących w takich regionach jak Saara, słynących przede wszystkim z win spokojnych, używa się młodocianych winorośli, które jeszcze nie rozwinęły swojego pełnego potencjału. Wiadomo wszak, że produkcja wina musującego umożliwia maskowanie niedostatków cukrem z dosage, a dwutlenek węgla dodaje lekkości, ergo – jakoś o skazach szybciej się zapomina. Jednak Roman Niewodniczański nie certoli się i swoje cenne grona Rieslinga, które mógłby zabutelkować w postaci spokojnej, od czasu do czasu (ostatnio w doskonałym 2011 roku) skazuje na musowanie. Winogrona z chłodniejszych winnic przechodzą spontaniczną fermentację w wielkich dębowych bekach, a później, zlane do stylowych flaszek, dojrzewają nad osadem około pięciu lat. Na koniec na butlę trafia stylowa etykieta inspirowana twórczością secesjonistów. Jak wspomniałem, bieżący rocznik to 2011.
Jakie jest zatem to wino? Złożone i bogate zarazem. Czuć dojrzałość gron i dojrzałość wina – już sama złota barwa to sygnalizuje. Nuty brzoskwini, miodu, wosku, obitych jabłek i tarty cytrynowej łączą się z zaledwie szczyptą nut drożdżowych i takąż porcją mineralności oraz nafty. W ustach bardzo kremowe, bąbelki straciły nieco wigoru, ale nadal bardzo przyjemnie perlą się na podniebieniu. W smaku miód i brzoskwinie, kandyzowany imbir, goździki, pieczone jabłko, a wszystko podane z wyraźnym cukrem resztkowym (ok. 10 gramów), który doskonale wpisuje się w poetykę tego wina i równoważy ładnie rozpiętą kwasowość. Wino bardzo ambitne, piekielnie smaczne i stające w opozycji do obecnej mody na musiaki wytrawne do ekstremum. Hedonistyczne, ale nie puste. Piękne.
Wydaje mi się, że właśnie podobnym winem na rautach, balach, orgiach i seansach spirytystycznych mogli się raczyć urodzeni w dobrych domach szczęśliwcy, będący ozdobą ich salonów artyści, którym trzecie oko otwierało się po czwartym kieliszku oraz wszyscy Ci, który mieli farta znaleźć się odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Przynajmniej mam taką nadzieję.
93 punkty, ok 30 EUR w Niemczech. W Polsce niedostępne, ale pozostałe wina Van Volxem importuje Robert Mielżyński.
Wino nabyłem za swoje w Niemczech.