Niespełna rok temu, podczas degustacji win u jednego z importerów, Tomek Prange-Barczyński, spojrzał na zebrane grono, wśród którego byłem ja i niedobitki winiarskiej blogosfery drugiej fali, która samoistnie wezbrała w okolicach w pierwszych kilku latach drugiej dekady XXI wiek i powiedział: patrzcie, było was tak dużo a została garstka, jesteście jak złóg po całej tej winiarskiej blogosferze.
Nie było w tym żadnej złośliwości, ale uderzyła mnie trafność tego porównania. Gdy równo dziesięć lat temu zaczynałem prowadzić swojego bloga, było nas naprawdę wielu, a w agregacie ś.p. Winicjatywy co chwila publikowali koledzy po klawiaturze, na pół-amatorsko zajmujący się winem. Z biegiem czasu została nas ledwie garstka, niosąca dionizyjską wieść w świat. Owszem, pojawiali się nowi, wykorzystujący możliwości, które niosły ze sobą media społecznościowe, ale oni są jakby kolejną generacją winnych komunikatorów. Niektórzy odnieśli niemałe sukcesy, na które my, o zbyt krzywych nogach i niezbyt wydatnych biustach, albo nie chcący pisać li tylko o dyskontowych winach, nie mogliśmy liczyć.
Zostaliśmy jak ten złóg, który opiera się prawom biologii.
Dziś mija mi dziesięć lat. Czas leci.
I choć pojawiały się pomysły, by zmienić swój status z amatorskiego na zawodowy i związać się z branżą w sposób bardziej stały, to jednak pasuje mi ten stan stania obok. Nic nie muszę, nie mam wielkich zobowiązań, a pasja jest ciągle pasją. I owszem, czasem ukłuje zazdrość, gdy widzę relacje z degustacji i wyjazdów winnych zawodowych pisarzy, z drugiej strony zdaję sobie sprawę z tego, że oni muszą, a ja mogę. Brak branżowej zależności pozwala mi robić to co chcę, w tempie, które mi odpowiada (na które też duży wpływ ma moja pozostała część życia), nie muszę też szczypać się w klawiaturę, kiedy coś mi nie pasuje.
Gdy dziesięć lat temu zacząłem pisać, nie sądziłem, że wytrzymam aż tak długo i że po tym czasie jeszcze będę mógł się czymś zachwycić. Owszem, często żałuję, że nie wypiję znowu po raz pierwszy szampana, Chateau Musar czy Szent Tomasa od Szepsy’ego, ale to dzięki blogowi dane mi było doświadczyć tak wielu uniesień. I przyznaję, że o zachwyty coraz trudniej, ale przecież ciągle są (Roucas Toumba, Domaine Purvitti, Lutzmansburg Morica…) i jest szansa, że jeszcze się trafią, dopóki będzie wolno pić wino.
Także jako przedstawiciel warstwy złogowej pozostanę tu jeszcze przez chwilę, wszak ciężko złogi usunąć. Mam nadzieję, że wpadniecie tu od czasu do czasu. Zrobicie mi tym wielką przyjemność.
Trzymajcie się. Idę sobie walnąć lampkę czegoś zacnego za swoje i Wasze zdrowie.
Photo by Nathan Dumlao on Unsplash
Gratulacje! Co trafiło finalnie na toast do jubileuszowego kieliszka?
Jeszcze nic. Zobaczę, co dziś wygrzebię na tę okazję.
Cieszę się że zdąrzyłem Cię poznać osobiście, wysłuchać kilku dywagacji na temat winnnych „okładek” i oglądnąć mecz na smartfonie. Bloga dopiero nadrabiam, albo mam przynajmniej takie postanowienie.
Cieszę się bo od Ciebie usłyszałem najlepszy komplement tego roku (nie sądzę żeby coś go przebiło) – że ładnie przeklinam nawet w publicznych wypowiedziach.
Przeklinam natomiast dzień kiedy zmieniłeś moje myślenie o tworzeniu wizualnego konceptu.
Tworzę teraz serię, projekt, założenia koncept desek serów czy w ogóle degustacyjnych, i kurwa od kilku tygodni na nic nie mogę się zdecydować.
Dziękuję za wypowiedź 😉