Okołonoworoczny czas rządzi się swoimi prawami. Na przykład ja w tym czasie otwieram największą liczbę win musujących w roku. Są Cavy, Cremanty, Sekty no i oczywiście szampany. Gwiazdą mojego sylwestrowego wieczoru został tytułowy Drappier, szampan od domu, do którego mam szczególny sentyment. Szampan, jakiego jeszcze nie piłem.
Zacznijmy od podstaw, czyli odpowiemy na pytanie, czym jest Les Riceys. Jest to można powiedzieć mikroregion wokół gminy Les Riceys położony na na południowych krańcach historycznej Szampanii w departamencie Aube. Bliżej stąd do Chablis niż do Reims. Les Riceys słynie z win różowych tłoczonych z, a jakże, Pinot Noir. Ale, co ciekawe, z tych ok 700 ha winnic mogą powstawać wina aż w trzech apelacjach: AOC Rosé des Riceys, AOC Coteaux Champenois i AOC Champagne. Nieważne jednak, pod którą apelacją powstaje, powinno ono być charakterne i pokazujące raczej czerwoną, niż różową stronę Pinot Noir. Wina przechodzą macerację semi-karboniczną, a dojrzewać mogą zarówno w beczkach jak i w stali. Różowe wina z Les Riceys były bardzo cenione w przeszłości, jednak teraz ich gwiazda przyblakła, bo jednak południe Szampanii to nie lawendowa, banalna, lajfstajlowa Prowansja.
A jak powstaje Drappier Les Riceys Rosé Brut Nature? No, działo się w winiarni. 48 godzin maceracji węglowej, 20% wina pochodzi z réserve perpétuelle (które polega na tym, że ze zbiornika z winem starszym odejmuje się pewną cześć jego objętości i uzupełnia winem z bieżącego rocznika, i proces ten trwa latami; sporo winiarzy nazywa to błędnie solerą, nawiązując do tradycji Sherry), następnie przez 6 miesięcy jedna połowa wina dojrzewa w dębowych fudrach, druga w zbiornikach ze stali nierdzewnej. Następnie po zabutelkowaniu wino spoczywa na drożdżowym osadzie przez co najmniej 30 miesięcy. Dosage jest zerowe, więc wino jest absolutnie wytrawne.
Jakie jest więc to wino?
Szczerze powiedziawszy, niewiele win tak bardzo zbiło mnie z pantałyku, jak Drappier Les Riceys Rosé Brut Nature. Albowiem jest to bardziej wino z bąbelkami, niż szampan. Przede wszystkim kolor – jakże daleko tu od różowych szampanów, czy to osiąganych metodą saignee czy przez klasyczną mieszankę bieli z czerwienią. Jest jak na róż bardzo ciemny, utleniony już, więc bardziej miedziany niż lekko czerwony. Znad kieliszka roztaczają się aromaty migdałów, czerwonych pomarańczy, czerwonej porzeczki, żurawiny, odrobiny zieloności, łodygi, kwiatów i szałwi, za to nuut osadowych, drożdżowych za wiele nie ma. W ustach jest niezłe ciało i dość drobne bąble, dużo podsuszanego, czerwonego owocu, zwłaszcza żurawiny, do tego jest ziołowa goryczka i lekka, acz całkiem wyraźna tanina. Jest to po prostu kawał wina, któremu raczej nie straszne będą kulinarne wyzwania w postaci grillowanego tuńczyka czy wołowiny bavette. Szampan inny niż wszystkie, trochę jak wzmocniony Larmandier-Bernier Premier Cru Extra Brut Rosé de Saignée. Chętnie raz jeszcze spróbuję, ale lepiej doń przygotowany.
Punktów ma u mnie 93. Kosztuje złotych 299 (to szampan, więc tanio nie jest z definicji), znajdziecie w Festusie.
Drappier Les Riceys Rosé Brut Nature kupiłem za swoje.