Znajomy znajomego ogłosił na fejsie, że ktoś gdzieś znalazł psa i szuka chętnego do przygarnięcia, bo inaczej odda go na Paluch. Zlitowałem się nad stworzeniem i wziąłem do mojej klitki na Okopowej. Tak w moim życiu w październiku 2014 pojawił się Koleś,
Sam wtedy byłem w opłakanym stanie, wcale nie lepszym niż ta przybłęda. Małżeństwo zmierzające nieuchronnie do końca, samotność, stres – no padaka. Bardzo potrzebowałem towarzysza. I nic to, że na początku zjadł mi dwa swetry, okulary przeciwsłoneczne, pościel i pół nogi od stołu. Nikt nigdy nie cieszył się z mojego powrotu do sklepu po bułki. A tu o – uszasty stwór po 10 minutach niebytności nie posiadał się z radości. Był i czekał, wyciągał mnie na dwór, poznałem dzięki niemu kilka nowych osób, najadłem się parę razy nerwów. Jak wtedy, gdy pogonił w Lesie Bielańskim za kozłami saren.
Mały, ale o wielkim i walecznym sercu. Ze dwa razy to waleczne serce i chęć obrony stada stały się powodem uronionej krwi. Ale tamci byli tak ze 2-3 razy więksi. Był szalony, najszybszy psiak na podwórku i drugi po pewnym whippecie na psiej górce na Woli. Był z nami tu i ówdzie, czasami zostawał u dziadków na wsi – trzeba było go zawsze po tym solidnie umyć, czego nie lubił.
Koleś to gość, z którym w ciągu ostatnich 6 lat spędziłem więcej czasu, niż z kimkolwiek innym. Zwierzak, za którego kiedyś wziąłem odpowiedzialność, ratując go przed schroniskiem. Nie sądziłem, że tak nam się dobrze ułoży, mimo, że były gorsze momenty, że czasami denerwował mnie brak pełnej niezależności (tak, jestem goistą), że lubił jeść na mieście najgorsze ścierwo. Koleś to kumpel od kielicha, który zjadł w swoim życiu trochę korków, który raz zjadł pół pizzy pepperoni i kilka drewnianych klocków Hani. Poderwałem też na niego Karolinę.
Dokładnie miesiąc temu cicho, w nocy, po krótkiej chorobie, z której wydawało mi się, że się wygrzebie, Koleś odszedł. I głupia jest ta cisza, kiedy dzwoni kurier, wcześniej zawsze witany stekiem psich wyzwisk. I ten brak jego w miejscach, w których zwykł polegiwać. I ta zmiana rutyny, że dzień nie zaczyna i nie kończy się spacerem. Ciężko się przestawić.